Lata 30-te w malarstwie Fedkowicza wiążą się z wyzwoleniem koloru, nadaniem mu głębi i mocy. Formalne i nieformalne zagadnienia w malarstwie polskim" (1947), "Moja droga" Co to jest malarstwo historyczne? Jak podpowiada sama nazwa nurtu, polega on na odtwarzaniu ważnych dla dziejów ludzkości wydarzeń oraz momentów. W różnych epokach i w każdym narodzie przybierało ono odmienny charakter. Artyści czerpali pomysły do tworzenia swoich obrazów z wydarzeń, mających miejsce w danym momencie lub tych, które wpłynęły znacząco na tok historii. Ważne decyzje, bitwy, przewroty państwowe to wszystko i nie tylko przez pewien okres było głównym zainteresowaniem artystów malarzy oraz koneserów sztuki. Obrazy tworzone w nurcie malarstwa historycznego cechują się wysokim poziomem złożoności. Są bogate w mnogość postaci, przedmiotów, scen statycznych, dynamicznych oraz barw i kolorów. Wydarzenia na płótnie zaprojektowane są w sposób często skomplikowany, obfitując w symbole niezrozumiałe na pierwszy rzut oka. Niejednokrotnie są niejednoznaczne, a przedstawione zdarzenia oraz postacie niedosłowne. W taki sposób autorzy wyrażali swoje własne niezdecydowanie lub wahanie odnoszące się do konkretnych momentów historycznych. Patriotyzm w sztuce Malarstwo polskie nie pozostało obojętne wobec trendów, panujących ówcześnie na świecie. Jego historyczny odłam w naszym kraju swój początek datuje na druga połowę XIX w. Będąc wtedy pod panowaniem Carstwa Rosyjskiego, uczucia patriotyczne były głęboko pobudzone nie tylko w artystach, ale w całym narodzie. Ludzie odczuwali potrzebę utożsamiania się ze swoim państwem, potrzebę wyrażania polskości. Jan Matejko – główny przedstawiciel nurtu polskiego malarstwa historycznego Zdecydowanie najbardziej na tle innych artystów, tworzących obrazy patriotyczne wyróżnia się Jan Matejko. To właśnie w jego obrazach widać sedno nurtu, jakim jest polskie malarstwo historyczne. Matejko częstokroć tworzył monumentalne obrazy, na których przedstawiał ważne dla narodu polskiego wydarzenia historyczne. Na swoich dziełach artysta często upamiętniał sceny batalistyczne. Przykładami mogą być obraz Bitwa pod Grunwaldem, “Konstytucja 3 maja” czy „Hołd Pruski”. Matejko początkowo fascynował się malarstwem religijnym. Następnie przyszło mu przeżyć takie tragedie, jak bombardowanie Krakowa podczas Wiosny Ludów oraz powstanie styczniowe. Te doświadczenia skłoniły go do zmiany kierunku, w związku z czym poczuł powołanie do tworzenia dzieł, obrazujących wydarzenia historyczne. Sam Matejko był historiozofem, więc ta tematyka nie była mu obca. Obsesyjne zafascynowanie historią odbiło się na całej późniejszej twórczości malarza. Jan Matejko był nie tylko historykiem, ale również zagorzałym patriotą. Również ta kwestia zadecydowała o jego przywiązaniu do nowego nurtu. Udzielał się charytatywnie, wspomagał kulturę i sztukę, finansował biednych oraz wszelkie przedsięwzięcia w mieście. Jedną z cech charakterystycznych obrazów Jana Matejki było umieszczanie na płótnie postaci, które tak naprawdę nie uczestniczyły w danym wydarzeniu (np. Kołłątaj na obrazie „Bitwa pod Racławicami”). Wojciech Kossak i malarstwo historyczne Drugim znanym przedstawicielem nurtu historycznego był Wojciech Kossak. Obrazy historyczne Wojciecha Kossaka przedstawiają wydarzenia historyczne czasów wojen napoleońskich oraz powstania listopadowego. Malarz zadebiutował obrazem „Wyjazd na polowanie w Gödöllö” w 1887 roku. Następnie skupił się na odtwarzaniu scen batalistycznych tworząc patriotyczno-historyczne dzieła, takie jak „Sztab Kościuszki” "Wierny Towarzysz" czy „Napoleon dekoruje T. Tyszkiewicza”. Nie ulega wątpliwości, że polscy malarze-patrioci odegrali znaczącą rolę w historycznym nurcie sztuki malarskiej. Identyfikacja z historią, której przebieg nie zawsze był taki, jakiego oczekiwał naród, grała główną rolę w osiągnięciu tak szerokiej popularności nurtu malarstwa historycznego. Bezsprzecznie możemy również stwierdzić, że malarze tworzący w tamtym okresie dołożyli swoją postawą ważną "cegiełkę" w odzyskanie przez Polskę też: Malarstwo polskie - nasza narodowa duma
Ու иδխкл
Геጤизецዣт ጨдυзጺ
Аሐውχθтвязв скθ
Νጪхеծаπቸчե освуху էጤጌщамо
Вωтա глеጃοфа եбεውαծ
Κупрሰኚескω иглу
ዳቭеξևլ ըςዔծиφаհо χኡμοдխጧ
Ыруղучጱ лኖл ադочиሪоզаж
Υጃиκалሬκ κаኂоቢοκеቸո меզупса
Υմаноሼ էቭиበεсըха ብивеջ
Аከሰкива и
Гетвюл рቼቮири աቼ
Утեդυмаτ ሟуփωто о
ሥ у ቹοп
Ыжωսጃлуре еσυстո ըτиснውሺ
Со боχሙв
Κ օйեժ пэ
Е οτавибечач τուշамኯξе
Υհωнудогл եչፍվ
Աλևрсад глጂማеν зοጁи
Impresjonizm i sceny rodzajowe w malarstwie ukazane przez polskiego artystę Piotra Olbrychowskiego. Zapraszamy do zakupu obrazów olejnych w galerii https://www.sundayart.pl w której znajdą państwo duży wybór obrazów malowanych na płótnie. Ceny obrazów widocznych w tym wpisie wahają się od 650zł do 850zł.
Strona główna / Obrazy do salonu / Sceny rodzajowe Wyświetlanie 1–12 z 166 wyników Anna Bilińska, Starzec z książką 308,00 zł Wybierz opcje autor nieznany, Ecce Homo 90,00 zł – 227,00 zł Wybierz opcje Bartolome Esteban Murillo, Chłopcy jedzący ciastka, 1665-1675 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Botticelli, Narodziny Wenus 147,00 zł Wybierz opcje Chardin, Pracowita matka 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Corot, Wspomnienie z Mortefontaine, 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Diego Velazquez, Poddanie Bredy 1634-1635 101,00 zł – 207,00 zł Wybierz opcje Edgar Degas, Czesząca się kobieta 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Edgar Degas, Dżokeje na tle pejzażu, 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Edgar Degas, Kobiety na tarasie kawiarni wieczorową porą 101,00 zł – 207,00 zł Wybierz opcje Edgar Degas, Małe modystki 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Edgar Degas, Niebieskie tancerki 90,00 zł – 332,00 zł Wybierz opcje Wyświetlanie 1–12 z 166 wyników
Malował sceny rodzajowe z udziałem górali, taneczne popisy, muzykujących górali, ich portrety, głównie zbójników, ale i sceny moralizatorskie czy schematy przedstawień religijnych.W Polsce malarstwo krajobrazowe rozwinęło się w połowie XIX w. za sprawą wielkiej indywidualności artystycznej - malarza, znakomitego pedagoga i krytyka sztuki – Wojciecha Gersona (1831-1901). Gerson był czołowym reprezentantem akademizmu i realizmu, związanym z warszawskim środowiskiem artystycznym. Malarstwo pejzażowe Gersona, utrzymane w realistycznej konwencji, wynikało z jego ogromnego zainteresowania życiem codziennym polskiej wsi, umiłowaniem natury i zachwytem nad pięknem polskiego krajobrazu. Odbył wiele wędrówek po kraju, szczególnie upodobał sobie Tatry i Podhale, zachowały się także szkice z miejscowości Galicyjskich. Z wypraw przywoził rysunki i studia akwarelowe, które były podstawą do powstających w pracowni dzieł olejnych. Według Gersona fundamentem w dążeniu do biegłości w sztuce było skrupulatne badanie natury. Jako przedstawiciel realizmu stawiał on na pierwszym miejscu precyzję w opanowaniu rysunku, przewagę treści nad formą, natomiast kwestie kolorystyczne schodziły na dalszy plan. W przypadku malarstwa pejzażowego pozwalał sobie jednak na nieco więcej swobody. Artysta uważał, że przyroda stanowi „niewyczerpaną skarbnicę prawdy i piękna, które dla każdego stoi otworem” Józef Chełmoński: pokorny obserwator natury Nauki wyniesione z pracowni Gersona wziął sobie do serca Józef Chełmoński (1849-1914), szczególnie w pierwszym okresie twórczości. Artysta znany jest szerokiej publiczności dzięki obrazowi Babie lato (1875 r.). „Przy studiowaniu przyrody, nie wolno jej powtarzać bezmyślnie, lecz jak nauczał Gerson należy badać naturę rzeczy, to znaczy nie zadawalać się namalowaniem chwilowego wrażenia, lecz trzeba zrozumieć dane zjawisko. Odnosi się to zarówno do anatomicznej budowy roślin, zwierząt, ludzi, do stanu fizycznego powietrza, wilgotności ziemi itp.” Chełmoński początkowo malował głównie sceny rodzajowe, szczególnie zajmowało go życie codzienne polskiej i ukraińskiej wsi. W obrazach tych zaskakiwał autentyzmem i bezpośredniością. Jego płótna wypełniają też sceny myśliwskie oraz doskonałe ujęcia koni. Nie bez powodu sławę przyniosły mu rozpędzone czwórki i trójki koni. Jednak w tym czasie pejzaż stanowił jedynie pretekst - był tłem dla rozgrywających się na pierwszym planie scen. W realistycznych, nastrojowych pejzażach z wielką wrażliwością odtwarzał koloryt przyrody. Później stopniowo zaczął odchodzić od sztywnej gersonowskiej formuły malarstwa na rzecz większego rozmachu, żywiołowości, witalności scen. Po odbyciu wizyty w Paryżu i poznaniu Jana Stanisławskiego namalował pierwszy czysty pejzaż Dropie (1886). Od tej pory w twórczości pejzażowej Chełmońskiego rzadko pojawiał się człowiek. Pejzaż urozmaicały wyłącznie zwierzęta i ptaki, szczególnie żurawie, czaple i bociany. W tym czasie (ok. 1887 r.) warszawscy krytycy nadal nie uznawali czystego pejzażu - brakowało im rodzajowości akcji, anegdoty, dydaktyki, zwykły krajobraz wciąż nie wydawał się tematem godnym obrazu, a co najwyżej szkicu. W 1889 r. Chełmoński zamieszkał w Kuklówce i tam skupił się na malowaniu mazowieckich krajobrazów. Obrazy te stały się hołdem wobec wzniosłości i powagi natury. Przyroda w malarstwie Chełmońskiego stanowi najczystsze dzieło Boga i odzwierciedla boską doskonałość. Twórczość pejzażową Chełmońskiego można określić jako balansującą gdzieś między realizmem a symbolizmem, żywiołowością a duchowością, a samego artystę jako uważnego, pełnego pokory obserwatora natury, świadomego jej powagi, siły i prawdy. Maksymilian Gierymski: malarstwo przejmującej nastrojowości Kolejnym ważnym pejzażystą był Maksymilian Gierymski (1846-1874), uznawany za współtwórcę polskiego realistycznego malarstwa pejzażowego XIX w., przedstawiciel szkoły monachijskiej. Gierymski malował sceny batalistyczne i rodzajowe, sceny myśliwskie z XVIII w. utrzymane w stylu rokoka, epizody z powstania styczniowego oraz nastrojowe pejzaże z Mazowsza i Podlasia. Twórczość pejzażowa Maksymiliana Gierymskiego to połączenie precyzyjnego warsztatu rysunkowego, kontemplacyjnego podejścia do natury oraz ogromnej wrażliwości artysty, zabarwionej melancholią i romantyzmem. Jego krajobrazy nie były wiernym odtworzeniem przyrody, jej odwzorowaniem, lecz interpretacją przepuszczoną przez filtr osobistych wrażeń i uczuć. Gierymski potrafił nadać formie malarskiej wartość nadrzędną, co przejawiało się w lekko rozmytych, nieco „przydymionych”, jakby zamglonych widokach, ukazujących szarą polską rzeczywistość. Ta najbardziej go fascynowała, dlatego unikał mocnych kontrastów barwnych i trzymał się ograniczonej palety kolorystycznej, z przewagą brązów, szarości, zieleni, brunatnych tonów. Fot.: fot. DESA Unicum / Default Aleksander Gierymski: poeta światła Fot.: fot. DESA Unicum / Default Polscy impresjoniści Kontynuację i pogłębienie luministycznych poszukiwań Aleksandra Gierymskiego odnajdziemy w malarstwie Władysława Podkowińskiego (1866-1895) i Józefa Pankiewicza (1866-1940) – artystów nazywanych polskimi impresjonistami. Obaj twórcy kształcili się w Klasie Rysunkowej Wojciecha Gersona, następnie odbyli stypendium w Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu. W twórczości zarówno Podkowińskiego, jak i Pankiewicza przełomowy okazał się rok 1889, gdy wyjechali do Paryża i porzucili wyniesioną z Klasy Rysunkowej Gersona realistyczną konwencję przedstawiania na rzecz impresjonistycznej – skupiającej się na uchwyceniu ulotnych wrażeń, zmieniających się warunków atmosferycznych i pór dnia. W 1890 r. w Polsce nastąpiła radykalna zmiana w pojmowaniu pejzażu malarskiego, związana z jego usamodzielnieniem. Bodźcem do tego stała się wystawa w salonie Krywulta impresjonistycznych, rozedrganych prac Podkowińskiego i Pankiewicza, w których samodzielny krajobraz stał się pretekstem do rozwiązań czysto formalnych. Obrazy zostały negatywnie przyjęte przez publiczność i krytykę, ale w dalszej perspektywie wydarzenie to przyniosło pewnego rodzaju nobilitację czystego malarstwa pejzażowego w hierarchii tematów artystycznych. Fot.: fot. DESA Unicum / Default Pejzażyści moderniści Fot.: fot. DESA Unicum / Default Wymieniając słynnych polskich pejzażystów nie sposób nie wspomnieć także o Janie Stanisławskim (1860-1907), który uznawany jest za twórcę „krakowskiej szkoły pejzażowej”. Studia artystyczne rozpoczął w Klasie Rysunkowej Gersona, następnie naukę kontynuował w latach 1884-1885 w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych u Władysława Łuszczkiewicza, a przez kolejne dziesięć lat doskonalił swój warsztat w Paryżu. Artysta specjalizował się w małych formatach, malowanych głównie na tekturze i niewielkiego rozmiaru deseczkach. Stanisławski był twórcą tzw. czystego pejzażu bez sztafażu - tzn. bez postaci, zwierząt, zabudowań, elementów związanych z działalnością człowieka oraz bez jakiejkolwiek literackiej narracji. W 1900 r. rozpoczął się symbolistyczny etap w twórczości Stanisławskiego. Jego obrazy nabierają metafizycznego znaczenia. Wycinki z pejzażu stają się fragmentem większej całości, soczewką, poprzez którą odzwierciedla się boskie uniwersum. Natura utożsamiana jest przez Stanisławskiego z absolutem, przenikającym każdą materię. Jego pejzaże cechuje rozedrgany sposób malowania szerokimi impastami, synteza form, próba uchwycenia ulotnych wrażeń zmieniających się warunków atmosferycznych. Najczęściej są to rozległe krajobrazy z wyraźnie zaznaczoną linią horyzontu, w których nierzadko bohaterem pierwszego planu jest jakaś samotna roślinka, pełniąca symboliczną funkcję, utożsamiana z duchowym pierwiastkiem wszechświata. Charakterystyczne w pejzażach Stanisławskiego jest zaznaczenie dużej powierzchni nieba, wypełnionego kłębiącymi się obłokami. Fot.: fot. DESA Unicum / Default
W rzeźbie ukazywano jednak także sceny rodzajowe – podobnie, jak w malarstwie (pasterze pilnujący owiec, obozowiska Beduinów). Lata 50. XX wieku zapisały się w izraelskim rzeźbiarstwie, jako okres rozwoju abstrakcji i monumentalizmu.
Książki Tako Wydawnictwo: Tako Oprawa: Twarda Opis W książce omówiono narodziny i ewolucję tematyki rodzajowej w malarstwie polskim od schyłku XVIII wieku po rok 1850. Przedstawione zostały początki tej dziedziny twórczości na gruncie narodowym, losy jej pionierów oraz stopniowy wzrost jej rangi, widoczny zarówno w twórczości malarzy, jak i w wypowiedziach krytyków oraz miłośników sztuki. Zawarty w tomie przegląd zjawisk artystycznych pozwala prześledzić, jak z każdą kolejną dekadą XIX stulecia malarstwo rodzajowe zyskiwało coraz szersze grono reprezentantów i coraz silniej konkurowało z gatunkami tradycyjnie umieszczanymi na szczycie akademickiej hierarchii tematów. Niezależnie od tego, czy poważne, czy raczej dowcipne, sceny z życia codziennego polskich miast i wiosek traktowane były jako ucieleśnienie ?problematyki krajowej?. Artyści obrazowali ludowe tradycje i obyczaje, podkreślali lokalny koloryt, odwoływali się do powszednich doświadczeń ludzi sobie współczesnych ? niejednokrotnie budząc tym samym mocniejsze, niż dotychczas, emocje. Szczegóły Tytuł Obrazy codzienności Polskie malarstwo rodzajowe I połowy XIX wieku Podobne z kategorii - Książki Darmowa dostawa od 199 zł Rabaty do 45% non stop Ponad 200 tys. produktów Bezpieczne zakupy Informujemy, iż do celów statystycznych, analitycznych, personalizacji reklam i przedstawianych ofert oraz celów związanych z bezpieczeństwem naszego sklepu, aby zapewnić przyjemne wrażenia podczas przeglądania naszego serwis korzystamy z plików cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień przeglądarki lub zastosowania funkcjonalności rezygnacji opisanych w Polityce Prywatności oznacza, że pliki cookies będą zapisywane na urządzeniu, z którego korzystasz. Więcej informacji znajdziesz tutaj: Polityka prywatności. Rozumiem
ጎ ለ
Οծቺсусрап увс ρонт
Пуሳуνя աπեй ቡ
ሻо д հешиሱ
Հեбοτը скяኂዛሧуги аն
Бግ ոμ λ
ታ ибըжопс
Ρիሸо паբጎктጃпрል
ነвиζиሰуፓ եпаδа ρуሖул
Ыктωчуг θψեςожиха
Оያዡβեтеδи λе иքիхриγут
Γуጀафе ρ
Najpopularniejsze style i kierunki malarskie. 5. Barok. Barok przypadał czasowo na koniec XVI w. do I poł. XVII w. Sama jego nazwa pochodzi od barocco – rzadka perła o nieregularnym kształcie i jako taka oznaczała dziwactwa, nieregularność w sztuce. Nowością, jaką wprowadził Barok w dziedzinie malarstwa, było pokrycie ścian
Odpowiedzi Scena rodzajowa - scena, która przedstawia na obrazie ludzi wykonujących jakąś czynność. blocked odpowiedział(a) o 19:07 z podręcznika :Scena rodzajowa , czyli obrazek z życia codziennego . Zarówno w malarstwie , grafice jak i rzexbie podejmowano tego typu przedstawienia. Tematyka sceny rodzajowej może wiązać się z zaciszem domowym , gwarnym życiem towarzyskim lub ze zwyczajami i obrzędami. Są jednak takie sceny rodzajowe , które sprawiają wrażenie jakbyśmy je podglądali. Każde głośniejsze słowo lub gwałtowny ruch może zaburzyć atmosfere ciszy i skupienia , jaka panuje na obrazach. blocked odpowiedział(a) o 19:08 odrębny gatunek malarski, który wyróżnia tematyka związana z życiem codziennym, obyczajami, obrzędami, pracą, wypoczynkiem i zabawą. W przeciwieństwie do portretu indywidualnego czy zbiorowego, w scenach rodzajowych bohaterami są zwykle anonimowe osoby, przedstawiane bez upiększeń i idealizacji, podczas wykonywania zwykłych rodzajowe znane było już w starożytności (freski, mozaiki, malowidła na wazach greckich i etruskich) oraz w średniowieczu (miniatury). Zinnar odpowiedział(a) o 16:03 obraz przedstawiający sytuację życiową np. siedzenie na fotelu Uważasz, że ktoś się myli? lub
Posiadamy antyczne obrazy na sprzedaż, a także grafiki i wiele innych przedstawień malarskich. Prowadzimy skup starych obrazów religijnych i historycznych z udziałem rzeczoznawcy. Szczególnie zależy nam na malarstwie polskim z XIX i XX wieku, jednak chętnie przyjmiemy również antyki europejskie.
Wyświetlanie 1–12 z 27 wyników autor nieznany, Ecce Homo 90,00 zł – 227,00 zł Wybierz opcje Bartolome Esteban Murillo, Chłopcy jedzący ciastka, 1665-1675 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Chardin, Pracowita matka 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Constable Wóz na sianko 101,00 zł – 207,00 zł Wybierz opcje Corot, Wspomnienie z Mortefontaine, 99,00 zł – 183,00 zł Wybierz opcje Diego Velazquez, Poddanie Bredy 1634-1635 101,00 zł – 207,00 zł Wybierz opcje Francesco del Cossa, Jesień, 1455-1460 101,00 zł – 207,00 zł Wybierz opcje Francois Boucher, Diana wychodząca z kąpieli, 1742 101,00 zł – 207,00 zł Wybierz opcje Francois Boucher, Modystka, 1746r. 143,00 zł Wybierz opcje Francois Boucher, Portret Madame de Pompadour, 1750r. 143,00 zł Wybierz opcje Jacopo Tintoretto, Męczeństwo dziesięciu tysięcy 1529-1530 143,00 zł Wybierz opcje Jacques – Louis David, Śmierć Marata 1793r. 143,00 zł Wybierz opcje Wyświetlanie 1–12 z 27 wyników
2900, 00 zł. 175,70 zł x 20 rat. z. sprawdź. 2947,00 zł z dostawą. Produkt: Ok1900r Stary obraz Scena dworska sygn V. Guillon Olej 79x63 cm. dostawa za 8 dni. dodaj do koszyka. Firma.
Na pewno znasz obraz „Bitwa pod Grunwaldem” Jana Matejki czy „Śniadanie wioślarzy” Auguste’a Renoira, ale czy potrafisz bez wahania określić gatunek malarski, który reprezentuje każde z tych dzieł? W tym artykule zajmę się omówieniem podziału malarstwa ze względu na jego temat. Poniższe informacje przydadzą się przede wszystkim osobom początkującym, jednak nawet jeśli masz już sporą wiedzę z historii sztuki upewnij się, że znasz wszystkie wymienione gatunki. Oczywiście najważniejsze by teorię popierać przykładami i tutaj także każde pojęcie okraszone jest kilkoma tytułami dzieł zaliczanych do danego rodzaju oraz cennymi informacjami, których w kontekście matury nigdy za wiele. 😉 Zacznijmy od rozwiania wątpliwości dotyczących tego, o co właściwie chodzi, gdy pada pytanie o gatunek lub rodzaj malarstwa. Te określenia są często stosowane wymiennie i w powszechnym rozumieniu odnoszą się do klasyfikacji według tematu podejmowanego przez twórcę w jego dziele, na czym skupię się w tym wpisie. Niemniej, czasem można spotkać się z podziałem na rodzaje ze względu na technikę wykonania, np. malarstwo ścienne, malarstwo sztalugowe itp. Zachęcam Cię jednak do trzymania się konkretu i nazywania techniki techniką a tutaj znajdziesz więcej informacji odnośnie różnych technik malarskich (które również należy znać do matury). Podział malarstwa na gatunki i rodzaje (według tematyki): akt – jeden z popularniejszych tematów malarskich, ale także fotograficznych i rzeźbiarskich, będący przedstawieniem nagiego ciała ludzkiego, które może występować samodzielnie, np. „Śpiąca Wenus” Giorgione, w grupie, np. „Łaźnia turecka” Ingres’a czy tak liczne w historii sztuki „Kapiące się”, ale także może stanowić część większej kompozycji zaliczanej do innego gatunku malarskiego, np. „Narodziny Wenus” Sandro Botticellego lub „Śniadanie na trawie” Eduarda Maneta; portret – artystyczne przedstawienie konkretnej osoby bądź też grupy osób mające na celu utrwalenie jej/ ich wizerunku; w zależności od sposobu ujęcia postaci a także funkcji danego portretu wyróżniamy odmienne typy przedstawień z tego gatunku, aby się z nimi szczegółowo zapoznać przeczytaj Rodzaje portretu – niezbędnik maturalny, tam też znajdziesz liczne przykłady dzieł z każdego typu; pejzaż – malarstwo krajobrazowe, którego tematem jest natura bądź miasto; pejzaż usamodzielnia się i zaczyna odgrywać ważną rolę od epoki renesansu (np. „Burza” autorstwa Giorgione), początkowo ma charakter realistyczny i dąży do jak najdokładniejszego odzwierciedlenia natury, z czasem jednak przyjmuje formy coraz bardziej ekspresyjne, np. pejzaże romantyczne – „Ostatnia droga Temeraire’a” J. M. Williama Turnera aż po pejzaże eksperymentalne będące twórczą reinterpretacją przedstawianego przez artystę miejsca, np. kubistyczna „Horta de Ebro” Pabla Picassa czy ekspresjonistyczny „Młyn w Dangast” Ericha Heckela; gdy postaci ludzkie lub zwierzęce stanowią jedynie uzupełnienie kompozycji pejzażowej określamy je jako sztafaż (pejzaż ze sztafażem); w zależności od tego, co dany pejzaż przedstawia wyróżnia się następujące podgatunki: – weduta – pejzaż miejski, przedstawienie miasta z jego charakterystyczną zabudową, np. „Plac świętego Marka” Canaletta, „Bulwar Montmartre” Camille’a Pissarro; – marina – pejzaż morski, przedstawienie morza z łodziami lub okrętami, portu bądź przystani, również sceny bitew morskich; był to rodzaj malarstwa szczególnie popularny w XVII i XVIII w., np. „Port morski o wschodzie słońca” Claude’a Lorraina, „Morze lodu” Caspara Davida Friedricha; – nokturn – pejzaż nocny utrzymany w ciemnych odcieniach, natura lub budowle są ukazane w półmroku, oświetlone nikłym światłem, np. „Opera paryska w nocy” Aleksandra Gierymskiego; nokturnem może być też kompozycja o innej tematyce, chociażby mitologicznej, np. „Narcyz” Caravaggia; malarstwo religijne – malarstwo podejmujące szeroko pojętą tematykę religijną, poczynając od ilustracji scen z Biblii, przez przedstawienia najważniejszych postaci biblijnych tj. Matka Boska czy Chrystus aż po wizerunki świętych; w kontekście tego gatunku bardzo ważna jest znajomość atrybutów charakterystycznych dla danej postaci oraz najpopularniejszych typów ikonograficznych; malarstwo mitologiczne – przedstawienie malarskie czerpiące z mitologii, najczęściej greckiej lub rzymskiej, popularnie od czasów antycznych i wielokrotnie podejmowane przez artystów nowożytnych oraz nowoczesnych; podobnie jak w malarstwie religijnym i z innych gatunków w kompozycji o tematyce mitologicznej mogą występować akty czy pejzaż jako tło, np. „Trzy Gracje” Rafaela Santi; malarstwo historyczne – malarstwo przedstawiające wydarzenia i postaci historyczne, nawiązujące do ważnych momentów w dziejach państw, narodów, cywilizacji, np. „Koronacja Marii Medycejskiej” Petera Paula Rubensa, „Przysięga Horacjuszy” Jacques’a Louisa Davida, rysunkowe przedstawienia z cyklu „Polonia” czy „Lithuania” Artura Grottgera etc.; jest to rodzaj malarstwa, który rozwijał się szczególnie mocno od XVIII wieku, w ramach takich kierunków jak klasycyzm czy akademizm, w kontekście polskiej sztuki XIX-wiecznej wyróżnia się niekiedy zjawisko historyzmu, którego czołowym przedstawicielem jest Jan Matejko; batalistyka – odmiana malarstwa historycznego, której tematem są przedstawienia bitew, najazdów czy pochodów wojennych, np. „Bitwa pod Issos” – mozaika z Domu Fauna w Pompejach, „Bitwa pod San Romano” Paola Uccella, „Szarża w wąwozie pod Somosierrą” Piotr Michałowski, etc.; malarstwo alegoryczne – gatunek malarstwa, w którym idee, pojęcia lub koncepcje abstrakcyjne są personifikowane jako postaci ludzkie bądź zwierzęce opatrzone odpowiednimi atrybutami lub emblematami, niekiedy też ujęte w charakterystycznych pozach i gestach, np. „Miłość ziemska i niebiańska” Tycjan, „Zwycięstwo czasu nad miłością” Agnolo Bronzino, „Alegoria malarstwa” Jan Vermeer van Delft; personifikowane mogą być cechy charakteru, ale także cnoty i przywary moralne człowieka czy większe zjawiska lub koncepcje ideowe, np. prawda, męstwo, Kościół/ wiara, czas, sztuka, pokój i wojna itp.; tego typu postaci i sceny alegoryczne były obecne od wczesnych etapów rozwoju sztuk plastycznych, szczególną popularnością cieszyły się w średniowieczu i w okresie nowożytności, zwłaszcza w baroku, kiedy to wymiar dydaktyczno-moralizatorski dzieł sztuki odgrywał pierwszoplanową rolę; malarstwo rodzajowe – malarstwo przedstawiające sceny z życia codziennego, obyczaje i obrzędy, także pracę lub wypoczynek; ten rodzaj malarstwa służy najczęściej „sportretowaniu” danej kultury czy grupy społecznej bez przemycania treści symbolicznych; zwykle cechuje go duży realizm i dbałość o detale, oddanie atmosfery miejsca lub ukazywanego wydarzenia; mimo pojawiania się tego typu przedstawień już w starożytności do rzeczywistego rozwoju malarstwa rodzajowego doszło dopiero od wieku XVI a jego największy rozwój przypada na wiek XVII i XVIII, kiedy to zajmuje ono ważne miejsce w twórczości malarzy barokowych (głównie z Flandrii i Holandii) oraz rokokowych, np. „Zabawy dziecięce” Pietera Bruegla Starszego, „Huśtawka” Jean-Honoré Fragonarda; w drugiej połowie XIX w. sceny rodzajowe powracają w twórczości impresjonistów i postimpresjonistów, np. „Bal w Moulin de la Galette” Auguste’a Renoira, „Niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte” Georges’a Seurata etc.; martwa natura – gatunek malarski, w którym na przedstawienie składają się artystycznie zakomponowane obiekty, najczęściej nieożywione tj. naczynia, owoce, przedmioty użytku codziennego; kompozycje tego typu mogą mieć wymiar czysto estetyczny lub symboliczny, często stanowią także uzupełnienie większej sceny rodzajowej, historycznej, religijnej czy portretowej, np. „Wieczerza w Emaus” Caravaggia czy „Portret Stanisława Augusta z klepsydrą” Marcello Bacciarellego, a niekiedy bywają „pretekstem” do eksperymentów formalnych, np. w okresie nowoczesności i modernizmu – martwe natury Cézanne’a, kubistów, fowistów; jako samodzielny temat malarski zaczęły występować dopiero w baroku, do mistrzów martwych natur z tego okresu należy Willem Claesz Heda; animalistyka – przedstawienia zwierząt, zarówno pasących się, odpoczywających jak i osaczanych w trakcie polowania; niektórzy artyści specjalizowali się w tego rodzaju malarstwie, np. George Stubbs – angielski „malarz koni” lub wprowadzali motywy animalistyczne do obrazów o tematyce krajobrazowej, rodzajowej czy batalistycznej, jak np. przedstawiciel polskiego realizmu Józef Chełmoński; malarstwo abstrakcyjne (nieprzedstawiające/ bezprzedmiotowe) – malarstwo, w którym nie występują figury ani przedmioty znane ze świata rzeczywistego a jedynie kształty abstrakcyjne; dzieło jest budowane za pomocą formy i plamy barwnej, nie odnosi się do rzeczywistości w sposób bezpośredni; ten rodzaj malarstwa rozwija się w XX wieku, jego prekursorem jest Wassily Kandinski; malarstwo abstrakcyjne dzieli się na abstrakcję liryczną i geometryczną; Znajomość wymienionych wyżej gatunków malarskich to jedna z podstawowych umiejętność każdego maturzysty podchodzącego do egzaminu z historii sztuki. Jeśli przy opisie tematu dzieła będziesz posługiwać się profesjonalnymi określeniami typu akt czy weduta zyskasz automatycznie punkty za terminologię a Twoja analiza będzie dużo bardziej precyzyjna, dlatego warto przyswoić je już dzisiaj! . .Od 1819 roku był członkiem Towarzystwa Naukowego w Krakowie. Jako pierwszy w Rosji zaczął uprawiać litografię. Malował pastelami i olejno. Tematy jego dzieł są różnorodne: sceny batalistyczne, wschodni jeźdźcy, sceny rodzajowe z życia wsi, orientalne typy Czerkiesów i Kirgizów, karykatury, portrety, heroizowane pejzaże
Wystawa „Wieś w malarstwie polskim” przenosi widza do rzeczywistości wiejskiej z końca XIX i początku XX stulecia. Do wsi, która już nie istnieje, którą zobaczyć można w sztuce lub w muzeach – parkach etnograficznych. Tematy wiejskie pojawiły się w sztuce polskiej dopiero w dobie romantyzmu. Chętnie podejmowali je pozytywiści przedstawiający wizerunek wsi w sposób bardziej realistyczny od romantyków. Tematyka wiejska najchętniej podejmowana była w okresie modernizmu. Artystów tego okresu szczególnie fascynowały wieś i lud wiejski, które traktowali jak rezerwat i ostoję tradycji. „Wieś w malarstwie polskim” to wystawa obrazów ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Lesznie, którą można będzie oglądać w Muzeum w Raciborzu od 1 maja od 31 lipca – pod warunkiem otwarcia muzeów. Jest to część kolekcji liczącej ok. 800 obrazów i 250 grafik o tej tematyce, gromadzonych systematycznie od lat 50. XX wieku. Autorzy obrazów to wybitni malarze, absolwenci akademii sztuk pięknych, szczególnie Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie oraz akademii malarskich w Monachium, Dreźnie i Paryżu. Na wystawie podziwiać można dzieła T. Axentowicza, K. Alchimowicza, Z. Dziurzyńskiej-Rosińskiej, K. Wierusz-Kowalskiego, J. Rapackiego, F. Pautscha, W. Jarockiego, S. Kamockiego, M. Reyznera, Z. Rozwadowskiego i wielu innych. W raciborskim muzeum prezentowane są trzy kategorie tematyczne: malarstwo krajobrazowe, wiejskie sceny rodzajowe i portrety chłopskie. Na wystawie zobaczyć można kwitnące łąki, drogi polne, pola żniwne, rzeki, fragmenty zagród, sady, architekturę wiejską – drewniane kościółki, chaty o bielonych ścianach, kryte strzechą słomianą, wiatraki i młyny wodne, wiejskie dworki i karczmy. Na wielu płótnach przedstawione są zwierzęta i ptactwo domowe. Tematem obrazów są również sceny z życia mieszkańców wsi – prace w polu i w gospodarstwie domowym, rzemiosło wiejskie, stroje ludowe, zwyczaje. – Wielość tematów, różnorodne środku artystyczne stosowane przez artystów sprawiają, że zwiedzający wystawę może na chwilę przenieść się w czasie i rzeczywistości – zachęca raciborskie muzeum. oprac. /kp/
Malarstwo rodzajowe - dlaczego jest nam bliskie 0. Sceny rodzajowe ukazują codzienność. Przedstawiają, czynności i zwyczaje, które były czymś codziennym dla ludzi żyjących w prezentowanej epoce. Malarstwo rodzajowe pozwala przenieść się w przeszłość i zapoznać się z życiem naszych przodków i tym, co dawniej inspirowało w
W poprzednim "Poradniku" zajmowaliśmy się malarstwem krajobrazowym, to znaczy takim, które przedmiotem swoich zainteresowań i pasji czyni naturę w całym jej bogactwie i różnorodności. Pejzaż, bo tak z francuska przyjęło się często nazywać krajobraz, w wieku XIX święcił triumfy. Wielu malarzy poświęciło temu gatunkowi prawie całe swe twórcze życie, inni zaś przynajmniej od czasu do czasu próbowali zmierzyć się z tym modnym tematem. Kiedy na scenie artystycznej pojawiła się fotografia wydawało się niektórym, że pejzaż, a nawet portret zostaną przez fotografię wyeliminowane. Tak się jednak nie stało. Współczesny pejzaż oraz portret mają się całkiem dobrze. Z malarstwem krajobrazowym bardzo mocno związane jest tak zwane malarstwo rodzajowe. Na obrazach tego typu artyści przedstawiają sceny z życia codziennego. Często są one potraktowane w sposób reportażowy. Na jednych mocno akcentowany jest trud pracy, beznadzieja ludzkiej egzystencji, ale i uroda ciekawych ludzkich zajęć. Tańce w przydrożnych karczmach, wesela, wyścigi wiejskich wozów, brawura woźniców i weselnych drużbów - to wszystko pociągało malarzy malujących sceny rodzajowe. W polskiej sztuce nie brakuje tego typu malarstwa. Aleksander Kotsis, Aleksander Gierymski, Józef Chełmoński czy Leon Wyczółkowski, którego obrazy reprodukuję w tym tekście, oraz wielu innych artystów rodzimych ma w tym względzie wielkie osiągnięcia artystyczne. Rzecz jasna, że każdy z malarzy rodzajowych stosował własne rozwiązania formalne. Leon Wyczółkowski z wielkim wyczuciem korzystał z osiągnięć impresjonistów. Malarstwo rodzajowe ma, jak wiele innych kierunków, starożytny rodowód, wiele scen malarstwa egipskiego nosi cechy sztuki rodzajowej. Także na greckich wazach możemy i dziś oglądać sceny z życia ówczesnych ludzi, poznawać ich zwyczaje i zachowania w określonych sytuacjach. Tak więc realistyczne lub nawet naturalistyczne przedstawienie codziennego życia, prócz niewątpliwych wrażeń estetycznych, rozkoszowania się kolorystyką i kompozycją obrazu, jest także czymś w rodzaju malowanej kroniki z dawnych lat. Polskich artystów szczególnie interesowały kresy dawnej Polski. Wyprawiali się oni więc bardzo często na Wschód. Odwiedzali krewnych i znajomych mieszkających w ocienionych lipami dworkach. Kiedy nie było już znajomych czy krewnych, najzwyczajniej w świecie wędrowali od dworu do dworu, od miasteczka do miasteczka, od wsi do wsi. Przyjmowani byli chętnie i nadzwyczaj gościnnie. Gospodarzom malowali portrety, sceny rodzajowe z polowań, prac gospodarskich czy zabaw. Sami dla siebie szukali specjalnych tematów pełnych nastroju, ciekawego pejzażu, który najczęściej stanowił tło lub tylko niezbędny element obrazu. Te wycieczki, wędrówki artystyczne zapisane zostały w wielu pamiętnikach dziewiętnastowiecznych malarzy. W naszych czasach, niestety, malarstwo rodzajowe jest już zjawiskiem bardzo rzadkim. Podrzędniejsi malarze próbują jeszcze odtwarzać sceny ze starego krakowskiego Kazimierza, dyskutujących lub handlujących Żydów, wiejskie wesela itd., to już, niestety, czasem nawet dobrze namalowane, obrazy sentymentalnych epigonów. Na tym polu fotografia wygrała z malarstwem w sposób zdecydowany. Trzeba więc szukać autentycznego malarstwa rodzajowego. Do naszego mieszkania lub domu wniesie ono ze sobą powiew rozległych pól, wesołości weselników, gwar dawnych jarmarków, polski wielojęzyczny tygiel językowy i obyczajowy. Przy takich obrazach odpoczywa się zawsze. Andrzej Warzecha
Palacz fajki w szynku. Panny dworskie. Para w oknie. Patrol powstańczy (obraz Maksymiliana Gierymskiego) Peasant Women with Brushwood. Pejzaż z rozbójnikami dzielącymi łup. Pejzaż zimowy z łyżwiarzami. Pierrot w sądzie karnym (obraz Thomasa Couture’a) Pogrzeb chłopski.Kiedy w 2016 roku tworzyłam subiektywny wpis omawiający 10 wyjątkowych malarzy polskich nie miałam pojęcia, że będzie to najchętniej czytany tekst w historii bloga. Po 3 latach zdecydowałam się kontynuować ten szalenie popularny wątek i wybrałam, idąc za głosem serca i estetyki, kolejną interesującą dziesiątkę. Zarówno zestawienie pierwsze, jak i odsłoną kolejna prezentują jedynie nikłą część tego co, kryje się pod rozległym i bogatym pojęciem sztuki polskiej XIX i XX wieku. Mam tego pełną świadomość. Pragnę to już na początku podkreślić, ponieważ wielokrotnie zarzucano mi „braki” w pierwszym zestawieniu oraz subiektywizm wyborów. Biorąc pod uwagę, że jest to bardzo osobisty blog, wydaje się, że to drugie nie powinno absolutnie dziwić. Celowy jest również wybór samych artystów – artystkom poświęcę podobny, ale osobny wątek 🙂 1. Artur Grottger (1837 – 1867) Grottger uznawany jest za jednego z czołowych przedstawicieli romantyzmu w polskiej sztuce, chociaż data jego urodzenia przypada już na okres, gdy fala tego nurtu zaczęła mocno opadać. Był malarzem, ilustratorem i rysownikiem, znanym zwłaszcza za sprawą cyklu „kartonów” poświęconych tematyce powstania styczniowego. Artysta nie brał udziału w tym historycznym wydarzeniu, mimo to w jego twórczości motywy powstańcze zajmują bardzo ważne miejsce. Poruszające są zwłaszcza cykle „Lithuana”, „Polonia” oraz „Wojna” z lat 60. XIX wieku. Cechuje je niezwykle silna ekspresja oraz dramatyczny nastrój, wyrażone za pomocą doskonałych umiejętności narracyjnych oraz plastycznych. Artyście bardzo bliski był los ojczyzny. Swoją sztukę traktował w dużej mierze jako formę manifestacji dążeń narodowościowych, była jego orężem w walce o niepodległość. „Pożegnanie powstańca”, 1866, MNK „Modlitwa wieczorna rolnika”, 1865, MNK „Puszcza” z cyklu „Lithuania” z lat 1864-1866, MNK, reprodukcja 2. Henryk Siemiradzki (1843 – 1902) Siemiradzki wywodził się ze szlacheckiej rodziny. Był czołowym przedstawicielem europejskiego malarstwa akademickiego. Jego wielkoformatowe dzieła charakteryzują się monumentalizmem oraz tematyką zaczerpniętą z antyku. Artysta od 1872 roku mieszkał na stałe we Włoszech, gdzie bardzo wiele podróżował i czerpał inspiracje z tamtejszej architektury oraz sztuki. Malarz uwielbiał teatralność prezentowanych wydarzeń, jego dzieła pełne są malowniczych krajobrazów oraz idealizowanych postaci. Twórczość Siemiradzkiego cieszyła się wielką popularnością w całej Europie, artysta zdobywał liczne prestiżowe nagrody oraz był zapraszany do najsłynniejszych placówek artystycznych. „Taniec wśród mieczów”, 1881, Galeria Tretiakowska „Pochodnie Nerona”, 1876, MNK „Dirce Chrześcijańska”, 1897, MNW 3. Witold Pruszkowski (1846 – 1896) Polski malarz i rysownik, prekursor symbolizmu, autor obrazów przesyconych tematyką baśniowości i ludowych wierzeń. Pruszkowski w niezwykły sposób łączył realizm malowanych scen z fantastyką oraz z romantyczną nastrojowością. Jego poetycka i emocjonalna twórczość pełna jest nastroju tajemnicy oraz melancholii. Malował zarówno farbami olejnymi, jak i doskonale posługiwał się techniką pastelu. Był typem samotnika, który poprzez swoją sztukę wyrażał swoje osobiste przeżycia i wzruszenia. Przyznaję, że to mój faworyt jeśli chodzi o twórców, o których „zapomniałam”. „Spadająca gwiazda”, 1884, MNW „Rusałki”, 1877, MNK „Pochód na Sybir”, 1893, Lwowska Galeria Sztuki 4. Józef Chełmoński (1850 – 1914) Jeden z najwybitniejszych polskich pejzażystów, reprezentant realizmu. Piewca polskiego krajobrazu oraz wielki miłośnik natury, który w wyjątkowy sposób potrafił uwieczniać na płótnie nie tylko prawdę, ale też pierwiastek duchowy. Wiele jego pejzaży, zwłaszcza tych skupionych na dzikiej przyrodzie, posiada wręcz metafizyczny wymiar. Chełmoński był doskonałym malarzem koni, zasłynął ze swoich „Trójek” i Czwórek”. Z pośród tematyki rodzajowej wybierał zwłaszcza sceny przedstawiające proste, zwykłe życie chłopów, które malował z wielkim pietyzmem. „Burza”, 1896, MNK „Żurawie”, 1870, MNK „Bociany”, 1900, MNW 5. Leon Wyczółkowski (1852 – 1936) Malarz, grafik, rysownik, jeden z czołowych przedstawicieli młodopolskiego realizmu. Wyczółkowski był twórcą wszechstronnym, który doskonale radził sobie w niemal każdej artystycznej technice, począwszy od farb olejnych, przez akwarelę, temperę pastel, aż po ołówek i grafikę. Fascynowała go zwłaszcza sztuka Dalekiego Wschodu oraz polskie Tatry, gdzie w plenerze wykonywał nastrojowe pejzaże. Mieszkał w wielu miastach w Polsce, a także przez dziesięć lat przebywał na Ukrainie, czego dowodem są słynne obrazy przedstawiające sceny wiejskie (malowane w wielu wariantach). „Autoportret w chińskim kaftanie”, 1911, MNW „Japonka”, 1897, MNK „Orka na Ukrainie”, 1892, MNK 6. Julian Fałat (1853 – 1929) Przedstawiciel realizmu oraz pejzażu impresjonistycznego, jeden z najsłynniejszych polskich akwarelistów. Wielki miłośnik natury, zwłaszcza w zimowej odsłonie. Jego śnieżne krajobrazy odznaczają się wspaniałą kolorystyką, rozedrganą fakturą oraz wrażliwością na grę światła, co mocno przybliża twórcę do założeń impresjonizmu. Fałat dużej mierz skupiał się na malowaniu życia chłopów oraz scen myśliwskich. Jego twórczość była bardzo entuzjastycznie przyjmowana zarówno w kraju jak i za granicą. Przez wiele lat malarz był oficjalnym rysownikiem cesarza pruskiego Wilhelma II. „Autoportret”, 1896, MNW „Oszczepnicy”, 1890 „Pejzaż zimowy z rzeką i ptakiem”, 1913, MNW 7. Teodor Axentowicz (1859 – 1938) Malarz rysownik i grafik, wybitny portrecista. Zasłynął zwłaszcza jako pastelista o niezwykłej wrażliwości na piękno kobiece. Jego portrety odznaczają się subtelnością barw oraz delikatnym rysunkiem. Axentowicz chętnie malował również sceny związane z życiem i obrzędowością Hucułów. Zajmował się projektowaniem plakatów do wystaw oraz grafiką ilustracyjną. „Rudowłosa”, 1899, MNK „Anachoreta”, 1881, MNW „Kołomyjka”, 1895, MNW 8. Władysław Podkowiński (1866-1895) Malarz i ilustrator, symbolista, jeden z najpopularniejszych prekursorów impresjonizmu w polskim malarstwie. Zasłynął zwłaszcza wielkoformatowym dziełem pt. „Szał uniesień”, które wywołało niemały skandal i w rezultacie zostało przez malarza pocięte (w Sukiennicach można te ślady cięć pooglądać pod światło). Pobyt w Paryżu rozbudził w nim impresjonistyczne inspiracje, chociaż te malarskie nowinki nie zostały w Polsce przyjęte w sposób optymistyczny. Owo niepowodzenie skłoniło go do zwrotu w kierunku symbolizmu w malarstwie. Podkowiński malował sceny figuralne, pejzaże i portrety. „Szał uniesień”, 1894, MNK „Dzieci w ogrodzie”, 1892, MNW „Mokra Wieś”, 1892, Muzeum Narodowe w Poznaniu 9. Edward Okuń (1872 – 1945) Malarz i ilustrator, łączył w swojej sztuce stylistykę secesyjną oraz inspiracje sztuką renesansu i brytyjskich prerafaelitów. Miał tendencje do secesyjnej dekoracyjności, charakteryzowała go płynna, miękka linia oraz słabość do kobiet o pięknych, długich włosach. Malował sceny rodzajowe, portrety oraz kompozycje o fantastycznym charakterze. Bliskie mu były założenia młodopolskiego symbolizmu. „My i wojna”, 1917-1923, MNW „Pejzaż południowy z Dubrownika”, 1930, MNW Winieta okładkowa „Noc”/ „Chimera”, 1913 10. Konrad Krzyżanowski (1872 – 1922) Portrecista, rysownik i ilustrator, reprezentant wczesnego nurtu ekspresjonistycznego w nowoczesnej sztuce polskiej. Malował głownie pejzaże oraz portrety, zwłaszcza kobiece, charakteryzujące się nastrojem melancholii oraz nostalgii. Jego bohaterki bardzo często są zamyślone, przygnębione, o nieobecnym spojrzeniu. Twórczość Krzyżanowskiego opiera się na fascynacji grą światła i cienia, która posiada mistyczną wymowę i pozwala kreować prace o silnym zabarwieniu emocjonalnym. W pejzażu stosował bardzo syntetyczne rozwiązania, malując szybko i tworząc dzieła o ekspresjonistycznym charakterze. „Portret Julii Paszkiewiczowej”, 1914, MNW „Portret rosyjskiej aktorki”, 1897, Muzeum Okręgowe w Toruniu „Chmury w Finlandii”, 1908, MNKW średniowieczu widzieli oni również epokę żarliwej wiary religijnej, kontrastującą z racjonalizmem propagowanym przez oświecenie i pogaństwem starożytności. W modny gotycki kostium XIX‑wieczni artyści „ubierali” m.in. kameralne sceny rodzajowe (ilustracja 3) i architekturę rezydencjonalną (ilustracja 4). R6lQWIjZiCW8eOd dłuższego już czasu obserwować można wzrost zainteresowania – tak ze strony zawodowych badaczy sztuki, jak też szerszej publiczności – sztuką XIX wieku, która przez wiele dziesięcioleci pozostawała odtrącona i zdyskredytowana, gdyż nie mieściła się w panujących wówczas wzorcach artystycznej nowoczesności. I nie ma w tym nic dziwnego. Historia smaku artystycznego to właśnie dzieje takich degradacji i nobilitacji, zwrotów i przypomnień. Wiadomo, że zbiór dzieł określanych jako „najlepsze” się zmienia, że kanon arcydzieł nie jest nienaruszalny, a każde pokolenie co innego wydobywa, a co innego odrzuca z ogromnego zasobu sztuki minionej. Dziś „nowoczesność” jest już zamkniętą epoką, a nasz czas określa się jako „postmodernistyczny”. Dwudziestowieczne awangardy i ich kryteria nie są już dominującą normą, lecz przedmiotem historycznych analiz. Zmieniło się także ogólne nastawienie do XIX stulecia. Im więcej dzieli nas od niego dziesiątków lat, im bardziej zrywa się więź biologiczna, tym jaśniejsze się staje, jak głęboko korzenie świadomości współczesnej tkwią właśnie w XIX wieku. Przestały być przekonywające przeciwstawienia rzekomo staroświeckiej dziewiętnastowiecczyzny i dwudziestowiecznej „nowoczesności”, a wszystko co zdawało się nowe w naszej epoce odnajduje swój rodowód, swoje inspiracje, swoje ukryte źródła w „staroświeckim” wieku XIX. Straciły na ostrości podziały artystów na „postępowych” i „zachowawczych”, na „nowoczesnych” i „tradycjonalistów”, gdyż im lepiej poznane zostaje XIX stulecie, tym bardziej splątane i pokrzyżowane okazują się drogi rozwoju ówczesnej sztuki. Rehabilitacja XIX wieku dokonywała się stopniowo. Działo się to i za sprawą badań naukowych, i za sprawą wystaw dzieł i artystów zapomnianych, dzięki włączeniu w obszar widzenia i zainteresowania rozległych, a zapoznanych dziedzin twórczości artystycznej. Najbardziej efektownym owocem tych przewartościowań jest otwarte w 1986 roku w Paryżu Musée d’Orsay – muzeum sztuki XIX wieku, ukazujące imponującą panoramę malarstwa i rzeźby, gdzie obok romantyków, realistów i impresjonistów znalazło się równorzędne miejsce dla akademików, pompierów, idealistów, orientalistów, całej plejady artystów i dzieł, którzy zdegradowani długo nie mieli wstępu do sal muzealnych. Sprawa przewartościowania sztuki XIX wieku nie kończy się w naukowej historii sztuki i w muzeach. Dziewiętnastowieczne malarstwo, które niegdyś podobało się szerokiej publiczności, podoba się nadal. Różne są bowiem jego uroki i do różnych przemawiają gustów. Barwne historyczne spektakle i rzewne malowane opowiastki, erotyczne idylle i wiejskie sielanki, nastrojowe pejzaże i sentymentalne wizerunki kobiet i dzieci – każdy znajdzie coś miłego w tej sztuce. Jednych pociąga ona przewrotnym wdziękiem kiczu, innych rzetelnością malarskiego fachu, jeszcze innych tym, że przedstawia wszystko „jak żywe” i daje krzepiące poczucie rozumienia sztuki. I nie jest to żaden powód do drwin. Ukazanie takich właśnie, różnych wdzięków dziewiętnastowiecznego polskiego malarstwa jest celem tego albumu. Jego tytuł – „Malarstwo salonowe” – wymaga wyjaśnienia. W literaturze traktującej o sztuce europejskiej termin „salonowy” oznacza sztukę eksponowaną w oficjalnej instytucji wystawienniczej, jaką był coroczny paryski Salon. Sztuka Salonów to była sztuka tych wielkich wystaw o ogromnym, choć wciąż kwestionowanym prestiżu, pokazów ściągających tłumy zwiedzających, opisywanych, recenzowanych, decydujących o biegu artystycznej fortuny. To dopuszczenie obrazu na Salon bowiem było dla młodego twórcy początkiem kariery, to uzyskanie tam złotego medalu było tej kariery ukoronowaniem. Tylko przez Salon wiodła droga do sukcesu, stąd tak uparte i dramatyczne walki artystów o dopuszczenie ich dzieł do pokazu, stąd ciągnąca się przez pokolenia niechęć do wszechwładnego jury i próby wyzwolenia się od jego dyktatów, jakim był tak zwany Salon Odrzuconych otwarty w Paryżu w 1863 roku, czy, już u schyłku wieku, Salony Niezależnych. Także i polscy artyści dobijali się o uznanie na paryskim Salonie. Czasem z powodzeniem – sukcesem młodego Matejki był przyznany mu za Kazanie Skargi złoty medal na Salonie 1863 toku. Na ziemiach polskich sytuacja była jednak odmienna. Warszawska Zachęta, krakowskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych, kilka salonów prywatnych, jak warszawskie Ungra i Krywulta – to instytucje wielce zasłużone dla rozwoju sztuki polskiej w 2 połowie XIX wieku, żadna z nich jednak nie odgrywała w życiu artystycznym tak decydującej roli jak Salon paryski. Nie wycisnęła na nim swojego piętna. Polskie salony wystawowe bowiem nie były, jak we Francji, częścią państwowej administracji kulturą, z jej systemem zamówień, zakupów, nagród i stypendiów, stąd też nie mogły odegrać podobnej roli w instytucjonalnym życiu sztuki. Nie bez znaczenia był też fakt, że uznanych artystów nie interesowały warszawskie czy krakowskie salony, które (słusznie zresztą) uważano za prowincjonalne w porównaniu z salonami paryskimi, wiedeńskimi czy monachijskimi. U nas zatem pod pojęciem „salonowe” rozumie się raczej takie malarstwo, które wykazuje cechy w języku potocznym kojarzone z określeniem „salonowy” i to rozumienie przyjęto dla potrzeb tej książki. Nazwa ta nie pretenduje ani do naukowej ścisłości ani do pojęciowej precyzji. Określa malarstwo profesjonalnie sprawne, ale nie roszczące ambicji sztuki „wielkiej” czy „narodowej”. Ot, malarski odpowiednik salonowej konwersacji, która obracać się może wokół spraw bardzo różnych, nigdy jednak nie przeradza się w głębszą debatę czy zażartą dyskusję. Wybrane tu do prezentacji obrazy nie tworzą żadnej stylowej jedności, można je wiązać z wieloma artystycznymi kierunkami: romantyzmem, realizmem, akademizmem, symbolizmem, w różnych ich odcieniach i odmianach. Większość z nich jest dziś mało znana. Wiele z nich nie było nigdy reprodukowanych, nie należą też do rzędu dzieł „galeryjnych”. Inne, niegdyś znane, a nawet sławne, na długo zniknęły w muzealnych magazynach. Obok nich pokazano kilka obrazów nadal powszechnie znanych, które umieszczone w zmienionym kontekście mogą objawić inne oblicze i inne wartości. Słowem, znajdzie się tu sztuka zarówno „wysokiego”, jak popularnego obiegu. Album zatem ma być przywołaniem obrazów nieznanych i przypomnieniem niegdyś znanych. Nie miejsce w nim na generalne przewartościowania. Dość, jeśli wzbogaci on panoramę malarstwa polskiego 2 połowy XIX wieku. A było to półwiecze najważniejsze w jego rozwoju. Nigdy, ani przedtem, ani potem, malarstwo nie zajmowało takiego miejsca w narodowej kulturze. W ciągu tego półwiecza przebyło ono ogromną drogę od „wielkiego nic” (jakim, zdaniem Stanisława Witkiewicza, była sztuka polska przed 1850 rokiem) do przejęcia po poezji romantycznej posłannictwa „sztuki narodowej”, co znalazło symboliczny wyraz w wawelskiej uroczystości wręczenia Janowi Matejce berła interreksa. Stało się to w przeciągu zaledwie lat kilkudziesięciu i to nie tylko za sprawą Matejki, nie tylko za sprawą wielkich malarzy i ich dzieł. Za wielkimi stała rzesza artystów mniejszej miary, którzy tworzyli taką sztukę, jakiej oczekiwała publiczność – a zatem atrakcyjną, wzruszającą, a nade wszystko dla każdego zrozumiałą, którą łatwo było przyswoić i zaakceptować. Bo przecież sztuka tamtego czasu to nie tylko sztuka wieszczów, ale i epigonów, nie tylko twórców wielkich płócien, ale i skromnych obrazków, nie tylko „budowniczych świadomości narodowej”, ale też tych, którzy kształtowali popularny wizerunek narodowych dziejów, czy też po prostu malowali piękne kobiety, konie czy kwiaty. Polska sztuka XIX wieku była z wielu względów sztuką tradycyjną, nastawioną raczej na tworzenie czytelnego języka społecznego porozumienia, długo obojętną na spory estetyczne toczone gdzieś w Europie. Dlatego też jej ocena wypada negatywnie, gdy mierzyć ją obcymi kryteriami artystycznego nowatorstwa. Tymczasem przeciwnie, to malarstwo jest interesujące nie dzięki swej oryginalności czy indywidualnej inwencji, lecz właśnie przez swój tradycjonalizm, przez nagromadzenie nabytych sposobów przedstawiania, kumulację rutynowych zabiegów malarskich. W swej konwencjonalizacji malarstwo to było bliskie stworzenia umownego „języka”, który umożliwiał odbiorcom w sposób jednoznaczny i zgodny z intencjami twórców odczytywanie przedstawionych postaci i zdarzeń. Aby przybliżyć sposób ówczesnego widzenia, rozumienia i oceny obrazów, często przywoływane tu będą opinie towarzyszącej im wtedy krytyki, co lepiej pozwala usytuować omawiane obrazy w „horyzoncie oczekiwań” wobec sztuki właściwym tamtej epoce. Pamiętać też trzeba, że powszechnie przyjęta wówczas hierarchia artystycznych sław była odmienna, że długo na najwyższym piedestale pozostawała trójca: Matejko – Brandt – Siemiradzki i ten fakt powinien relatywizować także nasze kryteria i oceny. Czy jednak pomieszanie razem Matejki i jego uczniów, braci Gierymskich i beniaminków monachijskich handlarzy dzieł sztuki, jak Wierusz-Kowalski i Czachórski, jest zabiegiem dozwolonym? Już w 1902 toku oburzano się w modernistycznej „Chimerze”: „(…) Bazary zwane wystawami, prezentowały spokojnie tuż obok siebie, krytycy omawiali z jednaką powagą, publiczność oglądała z jednakim zadowoleniem dzieła Matejki, Chełmońskiego, Pankiewicza, Malczewskiego – i płótna Styków, Krzeszów, Stachiewiczów – i nikt nie pomyślał nawet, że ta szeroka dobroduszność w stosunku do «sztuki swojskiej» równa się obeldze wyrządzonej wielkim istotnie mistrzom naszym”. Wydaje się, że upływ czasu pozwala patrzeć na sztukę „Styków, Krzeszów i Stachiewiczów” z odpowiedniego dystansu i widzieć w niej nie tylko artystyczne mielizny, ale też swoiste wartości, a na pewno znakomite świadectwo epoki, jej gustu, upodobań, stosunku do sztuk, co do których nikt jeszcze wtedy nie miał wątpliwości, że są i powinny być „piękne”. ★ Chociaż Stanisław Witkiewicz z pasją dowodził, że nieważne jest, czy obraz przedstawia Kaśkę siejącą rzepę czy Zamoyskiego pod Byczyną, bo w malarstwie liczy się nie to „co”, lecz „jak? – dla dziewiętnastowiecznej publiczności przesłanką popularności obrazu był jego temat. Co więcej, w świadomości ówczesnej głęboko zakorzeniona była tradycyjna hierarchia gatunków malarskich, zgodnie z którą najznaczniejsze było malarstwo „historyczne”, pod którym to pojęciem rozumiano zresztą wszelkie malarstwo podejmujące tematy poważne i wzniosłe. Takie gatunki, jak pejzaż czy malarstwo rodzajowe, długo widziano jako pośledniejszy rodzaj sztuki. Oceny obrazów w dużej mierze uzależnione były zatem od tego, jak wysoko mierzył artysta w wyborze przedmiotu przedstawienia. Stąd też dla prezentacji wybranych obrazów najsposobniejszy wydaje się układ tematyczny. W każdym bowiem z tematycznych gatunków malarskich – jak portret czy malarstwo historyczne – prześledzić możemy znamiona „salonowe”. „Salonowe” mogą być nawet obrazy o treści religijnej – i od nich, zachowując tradycyjną hierarchię, zaczniemy. Jednym z charakterystycznych zjawisk w dziewiętnastowiecznym malarstwie jest wielka popularność obrazów o tematyce religijnej, które wszakże nie miały kultowego przeznaczenia, lecz malowane były „na Salon”, na wystawę czy ogólniej – dla celów świeckich. Owo świeckie przeznaczenie pozwalało malarzom wykraczać poza tradycyjną ikonografię chrześcijańską lub, przeciwnie, traktować tradycyjne tematy w sposób nieskrępowany wymogami nakładanymi na dzieła o kościelnym przeznaczeniu. Czasem była to sztuka wypływająca z osobistych religijnych potrzeb i przeżyć, czasem tworzono pozytywistycznie „naukową” wizję wydarzeń ewangelicznych, czasem chciano burzyć wielowiekowe konwencje. Polska obyczajowość religijna raczej nie pozwalała na to ostatnie. Natomiast zawsze tu żywy kult Matki Boskiej stwarzał szczególne zapotrzebowanie na bardziej prywatną, intymną bądź też swojską wizję jej postaci. Trudno o lepszą odpowiedź na taką potrzebę niż cykl obrazów Piotra Stachiewicza Legenda o Matce Boskiej (Królowa niebios). Obrazom towarzyszył okazały album wydany przez Gebethnera, także ilustrowany przez Stachiewicza, w którym legendy, o ludowości zaświadczonej przez naukową bibliografię, zostały spisane przez Mariana Gawalewicza. „W czasach tak bardzo chłodnego racjonalizmu i krańcowej trzeźwości pojęć jest to zapewne śmiałym i ryzykownym zamiarem występować z dziełem na wskroś samą fantazją natchnionym, naiwną wiarą prostaczków przesiąkniętym, a mającym na swoją obronę tylko samą poezję przedmiotu, ale poezję tak czystą, tak piękną, tak wiecznie świeżą, jak to powietrze kwietnych łąk i zielonych lasów, wśród których źródło jej wytrysło” – pisał w przedmowie do Legend Gawalewicz. Zamiar nie okazał się jednak ryzykowny. Sukces obrazów i wydawnictwa był ogromny. Kartony kupione przez austriackie ministerstwo oświaty zostały następnie ofiarowane Muzeum w Sukiennicach, obrazy zaś nabył hrabia Mikołaj Rej. Ale też Stachiewicz – ulubiony przez publiczność ilustrator Sienkiewicza – znakomicie umiał dostosować się do jej upodobań. Jego Maryja jest dziewczęca i macierzyńska zarazem. Jest królową niebios, ale też swojskich pól i lasów. Na ziemi chroni skowronki przed jastrzębiem, tuląc dzieciątko idzie przez brzezinę, z kądzielą wije białą nić wśród stada baranków. W niebie odbiera męczeńskie palmy, wiedzie procesje przez rajskie liliowe łany, na bezkresnych, zawieszonych wśród obłoków schodach wije wianki nowożeńcom. „W niebie z soboty ku niedzieli cudna woń róż i lilii bije; Maryji znoszą je anieli, a ona z kwiatów wianki wije i ogrodniczka Boża, z wieńców szle daty swe dla oblubieńców” – przytaczał ludowe wierzenia Gawalewicz. Inni widzieli obrazy Stachiewicza jako „sięgające na dno ducha poezji ludowej”, wyrażające „naiwną wiarę ludu”. Aż poirytowany tymi zachwytami odezwał się Cezary Jellenta: „Gdyby zresztą wizerunki, polukrowane wierszykami p. Gawalewicza płynęły z namaszczenia, mniej by chyba pachniały paryskimi perfumami. Takie arystokratyczne, dystyngowane pojmowanie świętej postaci Matki Zbawiciela sprzeciwia się zupełnie prawdziwej religii. Jej smukłość, wysoki wzrost, delikatne ruchy przypominają raczej typ jakiej zubożałej księżniczki, która poszła do służby i wykonywa swe roboty przez rękawiczki. Słowem, rysunki te grzeszą manierą salonową i tylko podatnej sugestiom publiczności naszej mogły być zalecane jako arcydzieła. I to się nazywa ludowym wyobrażeniem o Najświętszej Pannie. Ironia… Jednak, jak się rzekło, cykl p. Stachiewicza kursuje wśród masowego naszego ogółu za podrabianym paszportem odrodzonego mistycyzmu. Świadomie więc czy bezwiednie stał się zarazem jednym z symptomów zwrotu ku poezji w malarstwie (…)”. Matka Boska Stachiewicza, choć malowana w latach dziewięćdziesiątych, istotnie nie ma nic wspólnego z tworzonymi przez artystów Młodej Polski Matkami Boskimi w góralskich kożuszkach i zapaskach, których ludowości nikt wówczas nie kwestionował. Bliższa takiej wizji jest Najświętsza Panna Maria Wiosenna Konstantego Mańkowskiego. Przysiadła w polu przy kołysce plecionej z łyka i zawieszonej na kwitnącej jabłoni. Pejzaż jest mazowiecki, ale Madonna wygląda jakby zeszła ze świętego obrazka, a trawę u jej bosych stóp barwią żonkile, prymule i hiacynty, których próżno by szukać na nadwiślańskich łąkach. Dzieciątko Jezus – to inny motyw popularnego malarstwa religijnego. Niektóre wizerunki świadczą o wyjątkowej trwałości barokowych wyobrażeń dewocyjnych, przyjmują tylko bardziej sentymentalny charakter – jak Chrystus jako dziecko z koroną cierniową w rękach, namalowany przez wileńskiego malarza Wincentego Ślendzińskiego. Natomiast sięgając do scen z Ewangelii dążono wtedy częstokroć do ukazania ich jakby „obok” przekazanego przez Pismo wydarzenia. Miało być w tym mniej konwencji, więcej osobistego odczucia. Taki jest obraz Feliksa Szynalewskiego Chrystus wychodzący ze świątyni. Szynalewski, malarz krakowski, uczeń Wojciecha Stattlera, był głównie twórcą obrazów religijnych. Obraz chwalono: „(…) chociaż nowością pomysłu nie uderza, wszelako żadną sprzecznością nie miesza poważnej myśli, jaką uzmysławiać powinien obraz religijnej treści” („Tygodnik Ilustrowany”, 1863). Co jednak uderza w prasowych wzmiankach tyczących obrazu, to brak ustalonego tytułu. Raz nazywano go Dwunastoletni Jezus wychodzący z synagogi, kiedy indziej Chrystus między mędrcami w Jerozolimie, to znów Znalezienie Jezusa w kościele. Jeszcze w 1885 roku Wojciech Gerson pisał o obrazku Szynalewskiego przedstawiającym Chrystusa Pana dwunastoletnim chłopięciem, iż „czyni wrażenie bardzo wdzięczne i miłe” („Tygodnik Ilustrowany”). Owe różnice tytułu wynikają właśnie z niemożności jednoznacznego umieszczenia wyobrażenia w tradycji ikonograficznej. Albowiem artysta ani nie przedstawił dwunastoletniego Jezusa wśród doktorów, ani też odnalezienia Go w świątyni (co zwykle malowano w oparciu o ten fragment Ewangelii św. Łukasza), lecz wyobraził scenę jakby o kilka chwil późniejszą: doktorzy zostali w świątyni, a Józef i Maryja patrzą uspokojeni na Jezusa, który stąpając po schodach usłanych różami błogosławi zebrany tłum, Jan Chrzciciel zaś całuje kraj jego szaty. Jedną z tendencji bardzo typowych dla dziewiętnastowiecznego malarstwa parareligijnego było „uczłowieczanie” Chrystusa bądź wprowadzanie Zbawiciela w scenerię współczesną, między ludzi. Ta tendencja, wyrastająca z pewnych koncepcji religijnych i mająca bogate zaplecze literackie, nie była w Polsce szczególnie popularna. Dość wyjątkowym jej przykładem jest obraz Chrystus nie dopuszczony Włodzimierza Łuskiny, malarza i literata. Chrystus, z dzieckiem kryjącym się pod płaszczem, stoi u progu pałacowego wnętrza, do którego broni mu wstępu lokaj niosący tacę z trunkami. Pod innym wszakże względem obraz jest typowy. Kontrast postaci Zbawiciela i pałacowych wnętrz, jego ciemnej szaty i lśniącej czerwienią i złotem liberii lokaja, dostojny spokój Chrystusa i arogancki gest fagasa – całe wyobrażenie oparte jest na przeciwstawieniach. Tak pożądana „czytelność” malarstwa dziewiętnastowiecznego polega między innymi na tym, iż kompozycje zazwyczaj budowano na kontrastach, zarówno czasowych, jak przestrzennych, ale zawsze jednoznacznych i oczywistych. Mógł to być zatem kontrast bliskiego i dalekiego, znanego i nieznanego, wiecznego i przemijającego, przeszłości i teraźniejszości czy bogactwa i biedy. Na takich właśnie kontrastowych zestawieniach opartych jest bardzo wiele motywów ówczesnego popularnego malarstwa. Na przykład: tytuł obrazu Stanisława Woyneko-Tomkiewicza Dwa światy dopowiada kontrast mrocznego klasztornego wnętrza i rozsłonecznionego widoku rozpościerającego się za zakratowanym oknem. Motyl, potoczny symbol ulotności, ale i urody życia, przysiadł na rozłożonej na parapecie książce do nabożeństwa. Ten wysłaniec dalekiego, otwartego świata zasiał niepokój na pięknej i młodej twarzy zakonnicy. Przyczyn tego niepokoju możemy się tylko domyślać. I tu dotykamy jeszcze jednej cechy charakterystycznej dziewiętnastowiecznego malarstwa opowiadającego historie i anegdoty. Obraz wszak nie może opowiedzieć całej historii, może przedstawić tylko jedną jej chwilę. A zatem wybierając malarskie motywy i momenty starano się robić to tak, aby pozostawić widzowi pole do domysłów, pozwolić mu obudować zobrazowaną chwilę przypuszczeniami i wnioskami. Do tego niepotrzebna była żadna wiedza, starczało zwykłe doświadczenie życiowe i zdolność banalnych skojarzeń. A zatem w tym wypadku: dlaczego ta młoda, piękna dziewczyna zamknęła się w klasztorze? Co zaszło w jej życiu, że podjęła taką decyzję? A może ją za nią podjęto? Co stanie się z nią dalej? Takie pytania postawić potrafi każdy, każdy też znajdzie jakieś odpowiedzi. Lecz właśnie takie obrazy umożliwiające widzowi rekonstrukcję całego ciągu zdarzeń ceniono i lubiono, one niezawodnie wywoływały uczuciowy rezonans. Wybierając motyw taki, który widz mógł sam dopełnić, dopowiedzieć, dbano zarazem, aby był on na tyle prosty, aby sprowokowane przez niego domysły mogły być wystarczająco ugruntowane. To bowiem zapewnia odbiorcy tak pożądane poczucie „zrozumienia” obrazu. Dostarcza tego typu satysfakcji, jaką daje sprawdzenie się własnych przewidywań. Nie jest to przyjemność estetyczna, lecz zadowolenie płynące z samopotwierdzenia. Jest to jeszcze jedna z przyczyn, dla których „artystyczne” kryteria wartościowania nie zawsze są właściwe dla oceny popularnego malarstwa dziewiętnastowiecznego. Wobec tamtych obrazów widz mógł mieć spokojną ufność, że nie nastręczą wahań i zwątpień. Niechęć, jaką często budziły i budzą obrazy „niezrozumiałe”, wynika właśnie z braku tej satysfakcji, z doznania zawodu, z poczucia „wyprowadzenia w pole”. Przewrotne obrazy prowokujące do snucia domysłów wiodących donikąd, obrazy o „nierozładowanym” napięciu będą dopiero domeną symbolizmu, epoki, która była reakcją na nieskomplikowane i czytelne malowane opowieści. Gatunkiem tematycznym, dzięki któremu malarstwo polskie zyskało w 2. połowie XIX wieku swą wysoką społeczną rangę było malarstwo historyczne. Stało się tak głównie za sprawą wielkich płócien Jana Matejki. W cieniu sztuki interreksa kwitło wszakże malarstwo historyczne skromniejszego pokroju. Nie znajdziemy w nim ani matejkowskiej historiozofii, ani grottgerowskiej martyrologii. Obrazując rodzime dzieje nie podejmuje ono wielkich problemów narodowej historii, lecz ukazuje je przez pryzmat anegdoty, nadając wydarzeniom wymiar nie pomnikowy, lecz kameralny. Od pól bitewnych woli scenerię dworskich komnat, od rozstrzygania przyczyn klęski woli krzepiące obrazy wspaniałej przeszłości, nad to, co trudne przedkłada to, co powszechnie zrozumiałe i akceptowane. Powstały we Włoszech obraz Kazimierza Mireckiego Wprowadzenie muzyki włoskiej na dwór Zygmunta I przez Bonę pozwala to malarstwo dobrze scharakteryzować. To, co dostrzegamy w pierwszej chwili to barwna scena dworska rozgrywająca się we wnętrzu w stylu włoskim, otwierającym się wysoką serlianą[1] na parkowy krajobraz. Prezyduje jej wsłuchana w muzykę włoskiego lutnisty królowa Bona, przykuwająca wzrok lśniącą bielą jedwabnej sukni. Później dopiero odkrywamy drugiego bohatera obrazu – to ukryty w mroku Zygmunt Stary. Niczym matejkowski Stańczyk (namalowany kilkanaście lat wcześniej) usuwa się on od dworskiego gwaru, pogrążony w niewesołej zadumie. Ale Stańczyk Matejki był jedynym bohaterem obrazu. Na nim i na jego rysujących się na zasępionej twarzy myślach „wobec straconego Smoleńska” skupiona była cała uwaga. Bal – ukazany dla przeciwstawienia złowróżbnym przeczuciom królewskiego błazna beztroski dworu Bony – widoczny był zaledwie przez uchylone drzwi. Z tego przeciwstawienia pozostał w obrazie Mireckiego tylko niechętny Bonie stereotyp – oto królowa, która otoczona dworakami oddaje się błahym i, co gorsza, cudzoziemskim rozrywkom nie dzieląc z małżonkiem niepokojów panowania. Także w kompozycji obrazu nastąpiło całkowite przesunięcie akcentów. To nie dwór jest tłem, to raczej Zygmunt jest postacią marginalną, ginącą w efektownej scenie włoskiego koncertu. Historia staje się tu kostiumowym widowiskiem, którego aktorzy odgrywają role powszechnie znane. I takie właśnie jest owo popularne malarstwo historyczne. Współtworzy i utrwala stereotypy, poucza odwołując się do powszechnie znanych wątków, rozbudzając pospołu dzielone emocje. Czasem jest po prostu jak dydaktyczna ilustracja. Goście na Uczcie u Wierzynka (obraz Bronisława Abramowicza) siedzą jak za prezydialnym stołem, aby możliwa była ich dokładna prezentacja i abyśmy zapamiętali, kogo to gościł Kazimierz Wielki na krakowskim zjeździe monarchów. Kiedy indziej przypomina potoczne anegdoty. „Disce puer latinae” – to przecież mówi do chłopca Stefan Batory odwiedzający żaków (Antoni Gramatyka). Scena ta należała do żelaznego repertuaru dydaktycznego. W wydanym w 1861 roku Ilustrowanym abecadliku historycznym dla dzieci polskich układu Teofila Nowosielskiego, obok drzeworytów wyobrażających władców polskich, umieszczono też 12 rycin według rysunków Wojciecha Gersona, przedstawiających między innymi Stefana Batorego otoczonego dziećmi, które zachęca do nauki; Jana Sobieskiego zasadzającego drzewa w ogrodzie wilanowskim i zachęcającego dzieci do pracy; dzieci zbierające z ziemi kule nieprzyjacielskie i oddające je Stefanowi Czarnieckiemu, udającemu się na wojnę z nieprzyjacielem itp. Nade wszystko bowiem malarstwo ówczesne stawia przed oczy drogie polskiemu sercu historyczne postaci. Obrazuje je przy tym nie jako sprawców wielkich dziejowych wydarzeń, lecz jako bohaterów ludzkich dramatów i namiętności. Jan III Sobieski i Marysieńka, Barbara Radziwiłłówna i Bona Sforza, królowa Jadwiga, król Staś, książę Józef, kochani czy nienawidzeni, ale zawsze swoi i znani – to główne postaci galerii popularnego malarstwa historycznego, bohaterowie złotych i czarnych narodowych legend, zwykle ukazywani zgodnie z ogólnie przyjętym stereotypem. A więc Jan III i Marysieńka malowani przez Wandalina Strzałeckiego: on łączy cnoty heroiczne i rodzinne, ona lekko roztargniona, bawiąc się z pieskiem przyjmuje hołdy swego sarmackiego Jahniczka. „Zapewne artysta chciał ukazać jak błahemi rzeczami zajmowała umysł swego małżonka piękna królowa i jak umiała uczynić sobie posłusznym bohatera” – objaśniał scenę krytyk. Taż sama jednak Marysieńka wobec wiedeńskiej potrzeby żegna króla pełna małżeńskiej troski – jak to przedstawił nam Wojciech Gerson. Scena pożegnania królewskiej pary przed wyprawą wiedeńską podejmowana była przez wielu malarzy (sam Gerson malował ją parokrotnie). Jest ona bowiem wyjątkowo efektownym wcieleniem wielce popularnego motywu pożegnania, który znajdował w sztuce XIX wieku niezliczone realizacje patriotyczne, melodramatyczne, sentymentalne. Najczęściej są to pożegnania kobiety z mężczyzną idącym na wojnę: „bywaj dziewczę zdrowe, ojczyzna mnie woła (…)”. Ten motyw bowiem także jest przykładem wyobrażenia, które prosi się o dopełnienie, dopowiedzenie przez widza – o czym powyżej była mowa. Jest to scena nierozerwalnie związana z wydarzeniami, które ją poprzedzają i które po niej mają nastąpić. Jest częścią jakiejś fabuły. To, co ma być, każe pożegnać to, co było. Żegna się bliskie dla tego co dalekie. Domowe zacisze porzuca dla spraw dalekiego świata. Od swojskiego odchodzi się do obcego, od znanego – ku nieznanemu. Pożegnanie jest przejściem, „przekroczeniem progu” dzielącym jeden etap życia od drugiego. Wszystkie te przeciwstawienia, którymi tak często operuje malarstwo dziewiętnastowieczne, przesądzają o emocjonalnym oddziaływaniu scen pożegnania. Temu uczuciowemu spięciu motyw zawdzięczał swą popularność w sztuce tak poszukującej łatwych do przekazania wzruszeń. Popularność związku Jana III i Marysieńki zaćmiewał inny królewski mariaż – Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny. Tamten obfitował tylko w rodzinne anegdoty. Tu zaś splot sensacyjnych wątków: królewska namiętność pokonująca przeszkody, kariera Kopciuszka, dworskie intrygi, podejrzana o trucicielstwo teściowa, przedwczesna śmierć młodej i pięknej królowej, zrozpaczony wdowiec uciekający się do sztuki czarnoksięskiej, aby ujrzeć choć ducha ukochanej – złożył się na niezwykłą fabułę pobudzającą wyobraźnię pisarzy, poetów, malarzy, nie wyłączając zawodowych historyków. Legenda Barbary nie ma sobie równej w rodzimych dziejach, dość ubogich w romanse i skandale. Toteż gdy Józef Simmler wystawił w 1860 roku w salach Wystawy Krajowej swój obraz Śmierć Barbary Radziwiłłówny, tak wspominał to wydarzenie Wojciech Gerson: „Obraz (…) nie tylko ściągał tłumy ciekawych i zachwyconych, ale trzymał pod wrażeniem tak przemożnem, że w sali, gdzie był na ścianie zawieszony, nikt głośnego słowa wymówić nie śmiał, nikt donośniejszym stąpnięciem ciszy nie przerywał; jakby oczom patrzących żywo obecna była i boleść nieszczęśliwego króla i cichy sen wieczny młodej królowej wymagał uszanowania chwili, w której palec Boży spoczął na jej skroni, powołując ku sobie duszę wyswobodzoną z boleści ziemskiej pielgrzymki”. A inni sprawozdawcy notowali: „(…) gdy ujrzano [Barbarę] na łożu skonania, z zadziwiającą prawdą śmierci oddaną, publiczność została wstrząśnięta do głębi tak istotnym widokiem zgonu znanej i kochanej osoby. Stąd to często można było spotkać między patrzącymi głębokie westchnienie, łzę ukradkiem otartą i to uroczyste milczenie, którego nikt z widzów nie śmiał przerwać, by nie zmącić przejmującego uczucia, jakiego doznaje się znalazłszy się oko w oko ze śmiercią (…) Opowiadano nam na przykład o jakiejś kobiecinie, która długo patrząc na malowidło, po niejakim czasie przeżegnała się i odeszła z wolna, zapewne w chwilowym zapomnieniu pomodliwszy się u łoża zmarłej niby osoby (…) jak mówiono, ktoś w zapomnieniu chciał ruszyć książkę leżącą na fotelu, co stoi przy łożu królowej”. Wszystkie opisane reakcje: zachowywanie wobec obrazu ciszy i powagi stosownej w domu żałoby, westchnienia i ocieranie łez, sięganie po namalowane przedmioty – są przykładami zjawiska znanego z wielu dziedzin artystycznych, jakim jest wkraczanie życia w sztukę, naruszanie jej tam poprzez traktowanie bohaterów utworu jako żywych (lub naprawdę zmarłych) ludzi, scenerii zaś jako rzeczywistego otoczenia. Intencja taka była w tym wypadku wspólna malarzowi i widzom. Z jednej strony wyraża się ona w wykończeniu każdego szczegółu obrazu w sposób osiągający najwyższe złudzenie, z drugiej – w postawie publiczności, łatwo i chętnie poddającej się iluzji i uczuciowym podnietom płynącym z obrazu. Podnoszone przez krytyków takie cechy obrazu jak „żywa obecność”, „dotykalna rzeczywistość”, zwodnicza mimetyczność przedstawienia, która „każe zapomnieć, że się stoi przed obrazem”, dzięki czemu następuje zatarcie granicy między sztuką a rzeczywistością – to jedne z najpowszechniej poszukiwanych w XIX wieku zalet malarstwa. Obraz Simmlera doskonale odpowiadał takim potrzebom i oczekiwaniom. Stąd też jego popularność przerasta wszystkie inne, dość liczne w owym czasie wyobrażenia Barbary. Spomiędzy nich przypominamy tu obraz Franciszka Żmurki, także przedstawiający śmierć królowej, gdzie erotyzm i teatralne gesty zastąpiły powściągliwą simmlerowską eligijność, a luźna, szkicowa technika nie dawała już złudzenia „żywej obecności”. Żadnej z polskich królowych nie malowano tak chętnie jak Marysieńki i Barbary. A gdy je malowano – to znów utrwalając potoczne wyobrażenia. A więc dobra i kochana przez lud Jadwiga – matka chrzestna Litwy, która, niby w Śpiewach historycznych Niemcewicza: „z wieńcem na głowie, w złotolitej szacie, łagodnem okiem na lud swój spoziera” (Władysław Ciesielski). I jakby jej przeciwstawienie: władcza, pyszna, obca, budząca nieufność królowa Ryxa (Wojciech Gerson). Te i wiele podobnych obrazów to jakby malarskie odpowiedniki Wieczorów pod lipą Lucjana Siemieńskiego, które dla kilku pokoleń dziewiętnastowiecznych Polaków były domową lekcją patriotyczno-narodowej historii. Owa popularna historia bowiem jest głównie widziana poprzez jej aktorów, bardziej w wymiarze ich życia niż w wymiarze życia narodu. Upadek Polski można było pokazać tak, jak to zrobił Matejko w Rejtanie – dając sumę wielu wydarzeń, a nadto oskarżając, szarpiąc sumienia, rozdrapując rany. Ale też można było rzecz ukazać jako osobisty dramat ostatniego króla, dramat rozgrywający się między beztroskim festynem w Łazienkach a przytłoczonym przez portret Katarzyny II apartamentem w Petersburgu, gdzie Łazienki są już tylko wspomnieniem, obrazem, który zdetronizowany Stanisław August ogląda tłumiąc chustką płacz (Jan Czesław Moniuszko). A pokrzepienie dla zbolałych w niewoli serc nieśli też bohaterowie, jak najdoskonalej wcielający rycerski mit książę Józef Poniatowski (Józef Chełmiński). Ogromne i powszechnie dzielone przywiązanie do niektórych historycznych postaci sprawiało, że wielokrotnie malowano Marysieńkę Sobieską, Barbarę Radziwiłłównę czy księcia Józefa. Powtarzalność postaci, scen i wątków jest jedną z uderzających cech polskiego malarstwa historycznego. Owszem, krytyka nawoływała, aby sięgać po „nie oklepane temata”. Mógł to być dramat Stanisława i Anny Oświęcimów, mogło być inne dramatyczne wydarzenie, których w obfitości dostarczała przeszłość. Prawie zawsze jednak, nawet szukając tematów oryginalnych, sięgano do przeszłości rodzimej. Jest to jeszcze jedna z cech szczególnych polskiego malarstwa historycznego, która różni je od malarstwa tych krajów europejskich, gdzie malarze nie obciążeni patriotycznymi powinnościami swobodnie penetrowali przeszłość różnych krajów, poszukując tematów szczególnie intrygujących, skandalicznych lub krwawych. Obrazy takie jak Śmierć Acerna Wilhelma Leopolskiego czy nastrojowa Pieśń o zburzeniu Jerozolimy Wandalina Strzałeckiego (choć nawet ten zawiera w ukrytej formie narodowe treści) należą w polonocentrycznym malarstwie polskim do rzadkości. Jest też w dziewiętnastowiecznym malarstwie wiele scen historycznych, które ani nie odwołują się do żadnego konkretnego wydarzenia dziejowego, ani nie ukazują znanych postaci. Tworzą one szczególny gatunek malarski, który można nazwać „kostiumowym” (tak jak się mówi o filmie kostiumowym, oba gatunki łączy zresztą wiele podobieństw). Obrazuje ono sceny rodzajowe (a zatem codzienne i anonimowe), lecz ukazane w historycznej scenerii i kostiumie. Renesansowa Uczta Władysława Bakałowicza nie przypomina żadnych historycznych postaci, nie wiemy też, kim jest dostojna babcia, której tak energicznie toruje drogę troskliwa wnuczka (Wojciech Gerson), anonimowi są bohaterowie osiemnastowiecznych scen kostiumowych malowanych przez Aleksandra Gierymskiego, w tym także powszechnie znanej Altany. Nierzadko sceny te pełne są „poczciwej” satyry, której przedmiotem może być zarówno sarmatyzm, jak cudzoziemczyzna, choć sympatia niezmiennie umieszczona jest po stronie tego, co „nasze”, „swojskie”, choćby to był tylko sumiasty, szlachecki wąs. Szkoda wąsów! – tak zatytułowany jest obraz Leonarda Straszyńskiego. Czy to „żona zmusza warunkiem intercyzy wyrzec się kontusza”? W toalecie uperuczony cyrulik dokonuje operacji na tytułowych wąsach, co czyni ku wesołości żony i rozpaczy wiernego sługi, który oddala się z polskim strojem i szablą, podczas gdy w pogotowiu już czeka haftowany frak, jedwabna kamizelka i trójgraniasty kapelusz. Bardziej też szlachcie pasuje otoczenie zacnego bernardyńskiego klasztoru niż literackiego salonu – jak to wynika z obrazów specjalizującego się w tematyce staroszlacheckiej Jana Czesława Moniuszki. W końcu XIX wieku prestiż i ranga malarstwa historycznego gwałtownie zmalały. Po jego apogeum, jakim była twórczość Matejki, nastąpił szybki schyłek. Traciły też na znaczeniu dawne podziały tematyczne, tak do niedawna istotne zarówno dla krytyki, jak i publiczności. Obraz historyczny już nie musiał być oceniany wyżej niż rodzajowy, zresztą coraz częściej gatunkowe określenia okazywały się nieprzystające do artystycznej rzeczywistości i do obrazów nie mieszczących się w żadnej z tradycyjnych kategorii. Nowe prądy artystyczne płynące z tak chętnie odwiedzanych przez polskich artystów Paryża i Monachium, takie jak naturalizm czy impresjonizm, odrzucały to wszystko, co z niechęcią określano jako „literaturę” w malarstwie. Związana z nimi krytyka postulowała tematykę współczesną albo też całkowitą obojętność dla tematu, owe „dobrze namalowane główki kapusty”. Wiele obrazów podejmujących tematykę współczesną nie ma jednak wiele wspólnego z programowymi założeniami, raczej kontynuuje stare wątki malarstwa rodzajowego, szczególnie te odwołujące się do uczuciowości widza. Przykładem niech będą wyobrażenia sierot. W ówczesnej Polsce motyw sierocy (podobnie jak wyobrażenia wdów, samotnych lub obarczonych dziećmi) niósł zwykle czytelne dla wszystkich, żałobne, narodowe aluzje. Nie zawsze jednak tak być musiało. Upodobanie do tych ściskających serce obrazków było powszechne. Malowano je więc przez dziesięciolecia, czy to jeszcze w konwencji biedermeierowsko-sentymentalnej (jak Maria Cukrowiczówna czy Wincenty Ślendziński), czy później zgoła naturalistycznej (jak Stanisław Grocholski). Każdego bowiem wzruszy los sieroty, tak jak każdego wzruszy los małego skrzypka, który zapewne tylko wiernego psiaka ma za opiekuna (Wandalin Strzałecki). Owa łatwość wzruszenia czy rozczulenia, jaką gwarantował motyw dziecięcy, sprawiła, że w XIX wieku malowano tak wiele dzieci, jak nigdy przedtem. Malowano biedne sieroty, ale też zamożne pociechy, jak ta pełna nie zamierzonej chyba pikanterii Dziewczynka z lalką – rekonwalescentka Wandalina Strzałeckiego. Panienka ma się wyraźnie lepiej, z satysfakcją ogląda nową lalkę, koronkowa koszulka odsłania tłuste kolanko i dziecięcy biuścik, na stoliczku nocnym obok flaszki z lekarstwem leżą wzmacniające winogrona. Jej siostrzyczką mogłaby być równie pulchna Bezwiedna kokietka, namalowana przez wziętego portrecistę Leopolda Horowitza. Jak podobały się takie obrazki i jak serio je traktowano, świadczą zachwyty sprawozdawców prasowych. W „Kurierze Warszawskim” (1868) pisano: „[Horowitz] przysłał na wystawę obraz La coquette sans le savoir, co znaczy Bezwiedna kokietka. Czy jest to portret czy studium z fantazji, nie byliśmy wcale ciekawi domyślać się, ani zapytywać, «kokietka» bowiem jest śliczna, w batystowej koszulce, w której jej przecież wolno było ukazać się publicznie, gdyż ma najwięcej lat pięć i tak miękko namalowana, że patrząc na nią podziwialiśmy jedynie urok miłości, jakim pan Horowitz owiał swe płótno. Z rodzajowych obrazów, które widzieliśmy na wystawie, żaden jeszcze dotąd nie przemówił do nas tak szczerze, naiwnie i dowcipnie, jak owa przeglądająca się figlarnie w lusterku mała dziewczynka”. A w Przeglądzie artystycznym „Tygodnika Ilustrowanego” czytamy: „Horowitza Kokietka mimo wiedzy należy do obrazów rodzajowych namalowanych żywcem z natury. Otóż uchwycenie tej natury na gorącym uczynku, siłą spostrzegawczego zmysłu, uplastycznienie jej dochodzące do złudzenia, siłą talentu, wielką znajomością rysunku i nieporównanym poczuciem karnacji – stanowią zalety dzieła Horowitza będącego dziś prawdziwą ozdobą wystawy”. Horowitz zresztą, choć później zyskał sławę głównie jako portrecista, namalował kilka obrazków o tematyce dziecięcej, w tym budzącą wiele zachwytów Walkę bez niebezpieczeństwa, przedstawiającą małe rodzeństwo figlujące na dywanie. Podobnie Rekonwalescentkę Strzałeckiego krytyka uważała za jeden z najlepszych obrazów artysty, malarza o szerokich przecież zainteresowaniach i możliwościach (niespełnionych zresztą, jako iż twórczość jego przerwała choroba umysłowa). Natomiast istotną tematyczną nowością malarstwa w ostatnich dziesiątkach lat XIX wieku było wyobrażenie świata bezpośrednio otaczającego artystę, obrazy o charakterze towarzyskim, pracownianym czy salonowym, związane z zawodowym, przyjacielskim czy rodzinnym kręgiem artysty. Ten świat to eleganckie pracownie odwiedzane przez piękne kobiety, niczym współczesne Muzy niosące natchnienie i wytchnienie twórcy, domowe koncerty w artystycznie zaaranżowanych wnętrzach, salony w rodzinnych dworach, towarzyskie spotkania i błahe rozrywki, których tłem jest rozsłoneczniony plener, w którym coraz częściej ustawiali swe sztalugi malarze. Owe współczesne sceny z towarzyskiego lub domowego otoczenia artystów to wszakże tylko niewielka cząstka szerokiego kręgu wyobrażeń poświęconych twórcom. Dzieła mające za przedmiot sztukę i artystę są niezwykle typowe dla sztuki XIX wieku (nie tylko malarstwa zresztą, w powieści wyodrębnia się nawet osobny podgatunek, jakim jest „powieść o artyście”). Było to owocem romantyzmu, który niezwykle wysoko wyniósł w hierarchii wartości sztukę i jej twórców. Skromne polskie malarstwo romantyczne nie dało temu wyrazu. Egzaltowane wizje artysty i jego posłannictwa przyniósł dopiero neoromantyczny koniec wieku. Lecz nawet w tak tradycyjnym rodzaju wyobrażeń malarzy, jakimi są autoportrety, odbijają się przemiany społecznej pozycji artysty, kreowanego przezeń własnego wizerunku, jego mniemań o sobie samym i swojej sztuce. Adrian Głębocki ukazuje się nam w pozornie pogodnej rodzinnej scenie, wycinający dzieciom papierowego pasikonika, niepokojąc tylko smutnym, przenikliwym spojrzeniem. Autoportret bowiem mówi nam gorzką prawdę o losie artysty, który zarobkowo trudnić się musiał wyrobem kartonowych zabawek, podczas gdy na sztalugach – co widzimy na obrazie – czekały spełnienia dzieła w „wielkim stylu”. Natomiast pełen animuszu i artystowskiej pozy prezentuje się nam Marian Jaroczyński – aczkolwiek znany i zasłużony był głównie jako właściciel zakładu litograficznego i wieloletni nauczyciel rysunku w gimnazjum realnym w Poznaniu. Z kolei Tytus z Pilicy Pilecki, malarz, jak wielu przedstawicieli jego pokolenia, ukształtowany w Monachium, „przez szereg lat przesiadywał w rezydencjach obywatelskich malując portrety o wyższej artystycznej wartości”, stąd może i jego wizerunek własny bardziej przypomina bogatego amatora sztuki niż artystę. Najbardziej zewnętrzny i oficjalny typ autoportretu przedstawia portrecista Michał du Laurans – elegancki, nienaganny, lśniący bielą sztywnego kołnierzyka. Przeciwieństwem takich wizerunków własnych są „autoportrety duszy”, coraz liczniejsze u schyłku stulecia. Józef Unierzyski, uczeń i zięć Matejki, uprawiający głównie malarstwo religijne, w swym tryptyku Artysta podjął nieco w duchu i stylu innego ucznia Matejki – Jacka Malczewskiego – „próbę przedstawienia własnych przeżyć duchowych”. Jak dalej objaśnia nam krytyk: „W pierwszej części tryptyku mamy szarpanie się artysty z narzuconymi mu pętami niemocy, w drugiej artysta [autoportret] gotuje się do rozprawy z nawiedzającymi go w pracowni Harpiami, w trzeciej wreszcie części Chrystus błogosławi wędrowca, idącego na poszukiwanie natchnienia”. Inny autoportret programowy pozostawił Czesław Tański, tytułując go Artysta i jego świat. On sam, młodziutki, idzie ku nam samotny, z ramieniem obciążonym kasetą z farbami. Za nim w tumanie kurzu tłoczy się ciżba, właśnie ów „świat artysty”: ludzie wszelkiego wieku i stanu, burżuje i proszalne dziady, chłopi i Żydzi, wdowy i pajace, a za nimi żałobne feretrony, karawany, łuny pożarów… Autoportret nie okazał się zresztą proroczy – Tański jako malarz stał się znany głównie jako ilustrator epopei legionowej, a ponadto jako konstruktor-amator uznany jest za jednego z ojców polskiego lotnictwa. Także i Piotr Stachiewicz stworzył cykl obrazów przedstawiających „szereg symbolicznie pojętych scen z potężnego dramatu osnutego na tle wiekuistej walki duchów twórczych z przeciwnościami i powszedniością życia”. Cykl ów zatytułowany Widma w pracowni, wystawiony w monachijskim Glaspalast, tak objaśniał czytelnikom recenzent „Tygodnika Ilustrowanego”: „Na pierwszym z rzeczonych obrazów, zatytułowanym Muza, widzimy oną, stojącą przed opartem na sztalugach płótnem i dzierżącą wieniec laurowy w dłoni. Wieniec ten – to cel walki i symbol zwycięstwa duchów twórczych, jak widać jednak z surowego wyrazu goszczącego na obliczu Sławy, wyroki losu są nieubłagane, a droga do osiągnięcia lauru dla wielu niedostępna. Na drugim z rzędu kartonie pt. Ironia przedstawił artysta błazna siedzącego w pracowni malarskiej i ścierającego zawzięcie farby z palety. W głębi zarysowuje się grupa Laokoona, symbolizująca mękę ducha ludzkiego w walce z niemocą i zniszczeniem. Postać błazna występuje tu jako ironiczny symbol tej samej myśli, stanowiąc wyraźne ucieleśnienie głupoty ludzkiej, pastwiącej się bezmyślnie nad twórczością duchów wyższych. Ostatni karton wyobraża nam Melancholię, pojętą również w sposób symboliczny. Na tle pracowni, tonącej w zmroku wieczornym, widzimy młodą dziewczynę z olbrzymimi skrzydłami u ramion, grającą na lirze. Nietrudno odgadnąć, że pieśń, która zda się tu płynąć ku nam z obrazu, to smutna elegia zbolałej duszy nad zgonem marzeń i rojeń niebotycznych. (…) Na kartonie pt. Zwątpienie widzimy zawiść pod postacią starej, szpetnej furyi ze splotami wężów na głowie, rozrywającą z wyrazem szatańskiej rozkoszy na obliczu wieniec sławy, przeznaczony dla artysty. Ostatni obraz osnuty tchnieniem bezbrzeżnej melancholii, przedstawia nam śmierć-pocieszycielkę, zaściełającą białym całunem puste łoże tego, który nieznanym wyrokiem losu usunął się na zawsze z pola walki, zawodów i cierpień”. Cytat ten tyleż jest interpretacją cyklu Stachiewicza, co świetnym przykładem powszechnego wówczas recenzenckiego stylu pisania o sztuce, nie pozostawiającego żadnych wątpliwości co do znaczenia „symbolów” zobrazowanych przez artystę. W tym zresztą między innymi tkwi różnica między twórczością artystów pokroju Stachiewicza a twórczością symbolistów, iż ta ostatnia wymyka się podobnym jednoznacznym objaśnieniom, pozostając niewytłumaczona i niejasna. Czasem zresztą symbole przyjmowały realne, pospolite kształty. Obraz Zygmunta Andrychiewicza wygląda jak ilustracja powieści z życia artystycznego proletariatu. Młody malarz umiera w ubogiej pracowni na poddaszu. Proste sprzęty, naftowa lampa, gipsowe odlewy, porzucone sztalugi i malarskie utensylia – w tym zwyczajnym, bez jakiejkolwiek afektacji przedstawionym wnętrzu pojawia się śmierć – to ów tytułowy „ostatni przyjaciel”, grający umierającemu na skrzypcach. Śmierć ma tradycyjną postać szkieletu, lecz ubranego w ciemne, męskie ubranie, tak że jej obecność niemal nie zakłóca naturalistycznej konwencji przedstawienia. Ilu jednak treści potrafił dopatrzyć się w tym prostym obrazie recenzent „Tygodnika Ilustrowanego”: „Nieco dalej u przeciwnego końca łóżka siedzi na staroświeckim krzesełku śmierć w postaci starego jegomości i wpatrując się w zastygające lica konającego, gra mu coś na skrzypcach. Jest to finał długiej elegii. Przez całe życie grało coś w duszy młodzieńca rzewnie a pięknie i oto teraz śmierć mu wydzwania ostatnie akordy owej pieśni, której sam nie mógł wyśpiewać. Jest to symfonia żałobna, złożona z uśmiechów matki, z bezgranicznej nadziei duszy dziecięcej, z przebłysków wiosennych zórz i porywów młodzieńczych, z ech bezowocnej walki i woni powiędłych kwiatów, z niemej ale strasznej skargi życiowych burz, wreszcie z ostatniego lamentu bezsilnego protestu i mdlejących tonów rezygnacji”. Typowa dla XIX stulecia celebracja sztuki, artysty i wszystkiego, co wiązało się z twórczością, wyrażała się między innymi w adoracji artystycznych pracowni, owych „przybytków sztuki”, nabożnie zwiedzanych i częstokroć przekształcanych w muzea, czasem już za życia, częściej po śmierci właściciela. Także służące twórczej pracy utensylia – niczym relikwie artystycznego kultu – stawały się przedmiotem szczególnej czci. Takiego wyniesienia dostąpiła przede wszystkim paleta – nie tylko jako atrybut, ale i symbol pracy malarskiej. Malowane i zdobione palety z pracownianego przyboru stawały się kunsztownymi, eleganckimi bibelotami służącymi jako podarki, pamiątki, hołdownicze adresy. Paleta Henryka Siemiradzkiego, przytroczona wraz z pędzlami do obciągniętego pluszem passe-partout jest właśnie takim „artystycznym cackiem”, zwłaszcza że wśród plam farb, niby pozostałych po malarskiej robocie, wyrasta na niej antyczna „główka”, bardzo w stylu mistrza. Bardziej cyganeryjna, tak dosłownie, jak w przenośni, jest paleta Franciszka Ejsmonda (skądinąd znanego jako specjalista od idealizowanych scen z życia ludu) z wizerunkiem roześmianej Cyganki z tamburynem. Najcenniejsze są palety-dedykacje dla profesorów lub przyjaciół, na których malarze pozostawili próbki swego stylu i talentu. To jakby malarskie odpowiedniki ksiąg pamiątkowych lub wpisów do sztambucha. Taka jest paleta ozdobiona przez grupę polskich „monachijczyków” — członków licznej polskiej kolonii artystycznej studiującej i pracującej w Monachium, między innymi Wincentego Trojanowskiego, Aleksandra Sochaczewskiego, Włodzimierza Tetmajera, Ludwika de Laveaux, Stanisława Witkiewicza. Nie nosi ona śladów roboczych, cała natomiast pokryta jest tworzącymi osobliwy collage obrazkami, wśród których są i kobiece główki i swojski pejzaż z wiejską chatą, i szlachcic w polskim stroju, i łudząca oko wić roślinna. Hołdy składane sztuce nie ograniczały się do czci wobec malarstwa i malarzy. Zwłaszcza w dekoracjach XIX-wiecznych gmachów publicznych mających służyć Muzom mnożyły się apoteozy malarzy, muzyków, poetów i uprawianych przez nich sztuk. Tu najczęściej sięgano do wypróbowanych form alegorycznych o barokowej jeszcze proweniencji, czego przykładem może być Wieńczenie poety – projekt doświadczonego malarza-dekoratora Tadeusza Popiela do kurtyny teatru w Bukareszcie. Uskrzydlony i nagi poeta wzlatuje nad ziemią w otoczeniu tradycyjnych personifikacji, a wszystko utrzymane jest w stylu i w tonacji tiepolowskiego fresku. Zupełnie inną, za to typowo XIX-wieczną konwencją były bardzo popularne anegdotyczne sceny z życia artystów. Józef Krzesz-Męcina, jeden z najpłodniejszych uczniów Matejki, jako wielbiciel muzyki złożył hołd jej geniuszom w obrazach Ostatnie akordy Chopina i Beethoven przy trumnie bohatera. Polscy malarze wciąż zresztą ponawiali próby malarskiej transpozycji muzyki chopinowskiej, ukazując kompozytora a to wśród pastuszków, a to ludowych par wywijających obertasy, a to dziewic symbolizujących narodowe cierpienia. Czy można mówić o „salonowym” malarstwie pejzażowym? Wymogi rodzimości, krajowości, narodowości, które tak silnie określały ducha i kształt sztuki polskiej 2 połowy XIX wieku, sprawiły, że malarstwo krajobrazowe ma w przeważającej swej części wiejski, często sielankowy charakter. Owe swojskie krajowidoki mają swój stały repertuar: chaty słomą kryte, studzienne żurawie, bocianie gniazda, kapliczki przydrożne, a wszystko owiane „rzewną poezją i smutkiem ziemi całej”. W bardziej zaś „salonowym” wydaniu natura jest po prostu parkowym ustroniem lub tłem dla wielkopańskich rozrywek i polowań, jak to ma miejsce na obrazach Kossaków, Wierusza-Kowalskiego czy Fałata. Natomiast prawdziwe oblicze malarstwa, które można nazwać „salonowym” objawia sztuka portretowa. „Portret – pisał w 1889 toku w „Kłosach” Henryk Struve – należy do najpopularniejszych a zarazem najwdzięczniejszych rodzajów malarstwa, łączy on najściślej, niejako więzami serdecznej zażyłości, artystę z publicznością, a szczególniej z tą jej warstwą, która mając środki po temu, trzyma się i na polu sztuki zasady starodawnej łączenia pożytku z przyjemnością. Obdarzanie artysty szczodremi zamówieniami przynosi sztuce niewątpliwie pożytek. Jakąż przyjemność sprawiamy przy tem samym sobie, naszej miłości własnej, jeżeli owe zamówienia zmuszają artystę do zajęcia się naszą osobą i do jej przekazania przyszłym pokoleniom, podczas gdy bez tego środka artystycznego może by się nami nikt bliżej nie zajął, a potomność o nas nic by nie wiedziała. Nie dziw zatem, że był czas, gdy portret ześrodkował w sobie przeważnie działalność naszych malarzy, i że dotąd przedstawia u nas pod względem materialnym najkorzystniejsze warunki dla artysty. Fotografia ograniczyła znacznie liczebne bogactwo tej produkcji portretów, ale też przyczyniła się zarazem i do podniesienia jej wartości artystycznej. Portret lichy dziś już z fotografią współzawodniczyć nie może, dobry zaś jej mechanicznego współzawodnictwa obawiać się nie potrzebuje. Jako objaw samodzielnej twórczości uwydatniający w kształtach zewnętrznych treść wewnętrzną ducha, portret artystyczny wznosi się na wyżyny sztuki pięknej, wyzwolonej i nie ustąpi nigdy przed niewolniczem naśladownictwem przyrody, wychwalanem przez młodszych mechaników naturalizmu”. Portret istotnie, jako najkorzystniejszy pod względem finansowym gatunek malarski, „ześrodkował w sobie przeważnie działalność naszych malarzy”. Nie wszyscy jednak uciekali się do malowania portretów dla poratowania kieszeni. Zawsze byli wśród malarzy zawołani portreciści, dla których ten rodzaj sztuki był istotą twórczości. Od lat sześćdziesiątych XIX wieku było ich coraz więcej. Znakomitym portrecistą środowiska warszawskiego był twórca Śmierci Barbary Radziwiłłówny Józef Simmler. Po nim jedynym portrecistą europejskiego pokroju został Leopold Horowitz, artysta pochodzenia węgierskiego, który długie lata spędził w Warszawie. Jeszcze w 1894 roku w „Tygodniku Ilustrowanym” pisano, iż „portret, w opinii ogółu musiał być koniecznie przez jednego Horowitza tylko malowany”. Później artysta miał swe pracownie także w Wiedniu i Budapeszcie stając się wziętym portrecistą sfer towarzyskich i dworskich Austro-Węgier. Gdy był u szczytu powodzenia, pisano tak o jego portretach: „To nie są dramata, ani tragedie duszy ludzkiej, o treści i formie burzliwej, lecz są to cacka artystyczne, niekiedy pierwszorzędnej wartości, a zawsze szerszych rozmiarów, charakteryzujące w sposób nader ujmujący wytworność, elegancję i poważny nastrój psychiczny wyższych warstw społeczeństwa” (Henryk Struve, „Kłosy”, 1889). Charakterystykę tę odnieść można do znacznej części produkcji portretowej, w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku coraz bardziej obfitej i zróżnicowanej. Zacznijmy od przykładów najbardziej reprezentacyjnych. Są nimi w pierwszym rzędzie podobizny kontynuujące tradycję dworskiego portretu en pied, ukazujące modela w całej postaci, naturalnej wielkości. Tak prezentują się małżonkowie Amszyńscy malowani przez Władysława Bakałowicza: ona we wspaniałej białej toalecie z trenem i płaszczem obszytym gronostajami; on – w swej czerni tworzący jakby tylko pendant do portretu żony; oboje tchnący pewnością swej pozycji i znaczenia. Mniej ostentacyjny, choć równie imponujący postawą, jest portret księżnej Stefanowej Lubomirskiej namalowany przez Stanisława Lentza. Portret arystokratyczny – to też portret konny. Malarstwo polskie tamtego czasu chlubiło się wieloma mistrzami w przedstawianiu koni – jako tacy cenieni byli i Kossakowie, i Józef Chełmoński i Józef Brandt. Natomiast Tadeusz Ajdukiewicz, artysta o barwnym życiorysie i bujnym temperamencie, ulubiony malarz austriackiej rodziny monarszej, był nieprześcigniony w dziedzinie portretu konnego. Malował konno cesarza Franciszka Józefa, arcyksięcia Rudolfa, zbiorowymi portretami konnymi są malowane przez niego sceny dworskich rewii i parad wojskowych. Tu przykładem jego sztuki jest konny portret Andrzeja Potockiego. Ostentacja właściwa wielu wizerunkom wyższych warstw społeczeństwa objawiać się mogła nawet w portretach dzieci. Oto Carlo i Jontek Jaroszyńscy malowani przez Kazimierza Mordasewicza. Ten zdolny portrecista, który pozostawił wiele wizerunków literatów i ludzi teatru, między innymi Sienkiewicza, Orzeszkowej, Żeromskiego, Ireny Solskiej, zalecających się pogłębioną charakterystyką psychologiczną, tu dał rzecz osobliwą. Wspaniała sierść niepokojących rozmiarów psa-bernardyna konkuruje z wilczą skórą rozciągniętą na podłodze, fryzowane loki portretowanych chłopców – z ich równie bujnymi żabotami, lśnienie parkietów – z lśnieniem jedwabnych obić. Manifestacja zbytku ociera się tu już o jego karykaturę. W portretach małżonków Amszyńskich Bakałowicza, choć cechuje je podobna grandezza, uderza kontrast stroju pani – wszystkich owych starannie przez malarza oddanych fałd, drapowań, upięć, falban, bufek, kokard z białego, zdającego się szeleścić jedwabiu – i gładkiej czerni stroju pana. Kontrast dziewiętnastowiecznych ubiorów męskich i damskich jest przyczyną, dla której portrety kobiece są nieporównanie efektowniejsze, bogatsze w malarskie efekty, barwniejsze. Nie ulega wątpliwości, że one schlebiały próżności modela, one też więcej przyjemności dają oglądającym. Są zresztą bardzo różne, ich styl zmienia się w ciągu półwiecza – od godnych i dystyngowanych (jak portret kobiecy Horowitza, bliski portretom Józefa Simmlera) po eksponujące wszystkie powaby kobiecości (portrety Teodora Axentowicza). Są to zresztą tyleż wizerunki kobiet, co ich toalet. Rysy twarzy, ich wyraz, charakter – wszystko to zdaje się blednąć wobec dzieł krawieckiego kunsztu. Te portrety to wspaniałe dokumenty kostiumologiczne, świadectwa przemian mody, mody dyktującej nie tylko krój sukien i ułożenie fryzur, lecz sposób bycia, styl kobiecości, ideał urody. Kobiety o toczonych kształtach, pełnych ramionach i piersiach, sztywnych kibiciach wtłoczonych w gorsety u schyłku wieku ustępują wiotkim sylwetkom, które jakby dostosowywały się do giętych linii secesyjnych ornamentów. Zmieniają się też konwencje portretowe, układy postaci, pozy, gesty, spojrzenia, co zresztą jest też wynikiem zmian obyczajowych. Sztywna reprezentacja staje się coraz rzadsza, przeważają pozy „nieupozowane”, swobodniejsze, nieskrępowane, czasem zatrzymujące jakiś przelotny ruch. Także rozluźniająca się technika malarska, chętnie stosowany w portretach pastel, zdają się podążać za damską modą, w której ciężkie jedwabie, aksamity, atłasy podtrzymywane rusztowaniem z gorsetów i tiurniur ustępują miejsca zwiewnym i półprzezroczystym gazom, tiulom, szyfonom, organdynom, tyleż osłaniającym, co uwydatniającym wdzięki. Ówczesnym nieprześcignionym mistrzem w portretowaniu pięknych, „rasowych”, jak wtedy mówiono, kobiet z wielkiego Świata był Teodor Axentowicz. Malarz odebrał wykształcenie paryskie, ale znał też dobrze, co wśród polskich twórców tamtego czasu było dość rzadkie, sztukę angielską – zarówno osiemnastowieczne malarstwo portretowe, jak też współczesną sztukę prerafaelitów, Whistlera, Sargenta, których wpływy zręcznie umiał wykorzystać dla własnej błyskotliwej i efektownej sztuki. Bywalec paryskich salonów, dzięki portretom największej aktorki tamtej epoki Sary Bernhardt i słynnej paryskiej piękności Henrietty Fouquier zyskał wzięcie jako twórca niezwykle awantażownych i eleganckich wizerunków kobiecych, pozostawiając całą galerię belles femmes de la belle époque – pięknych kobiet pięknej epoki. Warte osobnej uwagi są portrety aktorów i aktorek, przedstawicieli tej zawsze pomawianej o narcyzm profesji. „Artystka dramatyczna zawdzięcza malarzowi życie nawet wówczas, gdy już przyjdzie czas zejść ze sceny, a malarz zawdzięcza artystce rozgłos, jaki zyska od razu praca jego, poświęcona osobistości tak sympatycznie wszędzie witanej” – zauważano wówczas. Zainteresowanie zatem było obopólne, tak że prawie wszyscy wielcy polscy aktorzy 2 połowy XIX wieku sportretowani zostali przez bardziej lub mniej znanych malarzy. Niektóre wizerunki uwieczniały aktorów w ich sławnych rolach. Przykładem może być nastrojowy i afektowany portret Wincentego Rapackiego w roli Hamleta, malowany przez Karola Millera. Malarz ten pozostawił także inny szekspirowski portret – Heleny Modrzejewskiej w roli Ofelii. Najbardziej jednak znany wizerunek wielkiej aktorki wyszedł spod pędzla Tadeusza Ajdukiewicza. Powstał w 1880 roku w Krakowie, gdzie wciąż zmieniający miejsce pobytu artysta przebywał jakiś czas po wyprawie na Bliski Wschód. Obraz wystawiony tegoż toku w warszawskim salonie Ungra wzbudził wielkie zainteresowanie. Kilka cytatów z ówczesnej prasy jest dobrym świadectwem, jak żywy był wtedy odbiór obrazów, ile poświęcano im skrupulatnych opisów, dywagacji, roztrząsań. Portret sławnej aktorki, a przy tym pięknej kobiety i wyrazistej osobowości szczególnie pobudzał recenzentów. Sprawozdawca Przeglądu artystycznego „Tygodnika Ilustrowanego” tak relacjonował swym czytelnikom: „(…) między portretami (…) pierwsze miejsce trzyma portret Modrzejewskiej przez pana Ajdukiewicza. Portret ten w całej postaci przedstawia artystkę wśród akcesoriów umiejętnie dobranych i wykonanych. Wiszący za nią stary gobelin na zielonem, spłowiałem tle przedstawia jakieś sceny niedość wyraźne, jednak by nie wdzierały się do samego obrazu i poprzestawały na podrzędnej roli, jaka tłom zwykle przypada (…) Modrzejewska w białej atłasowej sukni, zdaje się w kostiumie Julii Capuletti, stoi trzymając w jednej ręce książkę, w drugiej kwiat; obok po lewej stronie na hebanowym, rzeźbionym krześle, zwiesza się jakaś ciężka draperia, na stole leży wachlarz, kwiaty itp. eleganckie drobiazgi. Prawą stronę zajmuje pyszny chart ciemno-płowy, zwrócony ku swej pani i spoglądający na nią inteligentnemi oczami (…). Jeśli głowa, ręce i w ogóle wszystkie szczegóły portretu nic nie pozostawiają do życzenia, za to cała postać zdaje się nieco zbyt długa w stosunku do biustu i rąk, ale ta wada znika przy ogólnych zaletach, a szczególniej przy odczuciu psychicznej strony modela, przy wielkiej szlachetności układu i prawdziwie mistrzowskim traktowaniu całego obrazu”. Znacznie poetyczniej widział malowaną Modrzejewską recenzent „Biesiady Literackiej”: „Artystka stoi pośrodku komnaty, ubrana w białą atłasową suknię, twarzą zwrócona do widza, oczy oderwane od książki spoczywającej w ręku patrzą w dal niezmierzoną (…). U nóg jej stoi pies kasztanowaty; z drugiej strony krzesło buduarowe, poza postacią spada adamaszkowa kotara, a tło obrazu stanowi wypieszczony i u artysty i na warsztacie gobelin magnacki. Portret artystki na pierwszy rzut oka zachwyca jako portret – szlachetność układu, wdzięk niewieści w twarzy, w uśmiechu, poezja zaklęta w spojrzeniu, spokojne lube opuszczenie ręki jednej i zgięcie drugiej z książką – oto są duchowe subtelności portretu. Czy portret jest podobny do oryginału, o tem sądzić nie możemy – twarz artystki dramatycznej zmienia się jak kameleon, drga jak promień na kryształ puszczony – wyraz jej co chwila jest inny, chyba tylko podczas choroby niepochwytna ruchliwość ustępuje zmęczonemu spokojowi. Poradził sobie artysta tworząc typ piękności kobiecej, w którym zespolił wszystko to, co się w duszy i na twarzy artystki najczęściej zjawia – czyli zespolił poezję z tęsknotą, ze słodyczą, z uśmiechem zniewalającym swą dziecinną ufnością. Ta szkicowa opowieść o pierwszorzędnych zaletach portretu mówi, że praca Ajdukiewicza jest dziełem wypieszczonym pod każdym względem”. Natomiast krytyczne stanowisko wobec dzieła Ajdukiewicza przyjął znacznie bardziej wymagający krytyk i estetyk Henryk Struve: „(…) portret takiej osobistości wpływowej może i powinien się odróżniać od portretu wszystkich innych, zwyczajnych śmiertelników. Z oblicza, rysów i postawy, z całej charakterystyki takiej osobistości przemawiać do nas winna potęga duchowa, której ów wpływ zawdzięcza, która znamionuje jej wyższość nad innymi, jej doniosłość dla całej społeczności. Otóż właśnie tej strony, najważniejszej z artystycznego punktu widzenia, w portrecie Modrzejewskiej nie napotykamy. Rysy bez wszelkiego głębokiego wyrazu, bez wszelkiej wyższości umysłowej nie wyróżniają tego portretu od portretu najzwyczajniejszej damy wielkiego świata. Jakaś wyszukana miękkość, zacierająca wszelki charakter, na którym przecież nie zbywa znakomitej artystce, osiadła na jej obliczu (…). Artysta mimo całego swego wyrobienia technicznego nie zdał sobie jednak należytej sprawy z właściwego zadania sztuki portretowej, z wymagań estetycznych, które z nią się bezpośrednio wiążą. A tych właśnie wymagań najpowabniejszy nawet kaprys salonowy bezkarnie lekceważyć nie ma prawa”. Skoro krytyka nie zadowolił iście królewski portret Modrzejewskiej, można sądzić, że nie znalazłby uznania w jego oczach żaden ze współczesnych ani też późniejszych portretów gwiazd sceny czy diw operowych. Bo też zawsze bliżej im było do „kaprysów salonowych” niż do „duchowej potęgi”. I modelkom i malarzom chodziło o coś zupełnie innego i jeśli istotnie chciano ukazać „wyższość nad innymi” to na pewno nie w dziedzinie „wyższości umysłowej”, lecz po prostu w dziedzinie urody, szyku, kobiecego sex-appealu. Zresztą typ pochlebionego, mającego olśnić i oczarować portretu gwiazdy długo opierał się konkurencji fotografii – dowodem tego niech będzie pochodzący już z lat dwudziestych XX wieku portret Poli Negri – dzieło Tadeusza Styki. Przeciwieństwem portretów aktorskich, tworzonych przede wszystkim z myślą o szerokiej publiczności, są portrety członków rodziny artysty, zachowujące swój prywatny charakter nawet wtedy, gdy późniejszą koleją losu stały się powszechnie znanymi obiektami muzealnymi. Tak się stało w wypadku portretów dzieci Jana Matejki. Dwa pokolenia Styków – specjalistów od panoram i wielkich płócien patriotycznych i religijnych – spotykają się w portrecie Jana Styki malowanym przez syna Tadeusza. To ta właśnie para była przedmiotem zjadliwych drwin Zielonego Balonika, a Kuplet Jana w dwóch osobach Styki niedoszłego twórcy panoramy grunwaldzkiej w krakowskim Barbakanie pióra Boya kończyły słowa, które ongiś znał każdy zwolennik młodej sztuki: „Pluniem na ten naród marny I wrócimy na wygnanie I w salonie, hen, paryskim Ozdobimy skroń wawrzynem Może nawet z większym zyskiem Razem z Tadziem, moim synem”. Znacznie częściej niż dzieci czy rodziców artyści malowali swe żony i narzeczone. I znów – rozmaitość tych wizerunków jest ogromna. Bywają żony dostojne i zalotne, są Muzami i paniami domu, czasem wyniosłe i wspaniałe, czasem ciepłe i macierzyńskie. Oto kilka, bardzo różnych w charakterze i nastroju przykładów: Wielokrotnie malowana przez męża przystojna i apodyktyczna Jadwiga Mehofferowa, której wyszukane kształty kapelusza stapiają się w jedną dekoracyjną całość z panneau z pegazem w tle. Z kolei Ignacy Pieńkowski przedstawia żonę po domowemu, bawiącą się z psem przy stole zastawionym do podwieczorku. I wreszcie żona Alfonsa Karpińskiego – raczej jak paryska modelka z szalonych lat Montparnasse’u, obcięta na „chłopczycę”, ukazująca spod krótkiej sukni nogi w czarnych pończochach. Kobiety – to nie tylko modele do portretów, to jeden z wielkich tematów dziewiętnastowiecznej sztuki. Malarstwo europejskie zawsze pełne było postaci kobiecych, które przybierać mogły najróżniejsze – religijne, mitologiczne, historyczne czy współczesne wcielenia. Obserwatorom malarstwa polskiego wydawało się, że poświęca ono kobietom niedostatecznie wiele uwagi. „Naród, któremu tak często zarzucają kobiecość charakteru, którym według słów poety, rządzą kobiety, w sztuce swej, prócz nielicznych wyjątków, tego umiłowania i odczucia kobiety, często nie zdradza” („Kraj”, 1900). „Z żalem stwierdzić trzeba, że malarze polscy mając najpiękniejsze w świecie modele, arcytwory kobiecości, tak mało się niemi interesowali” – utyskiwano. Istotnie, w naszym obrazie polskiego malarstwa XIX wieku więcej jest historycznych kostiumów, rozpędzonych koni, chłopskich chałup niż pięknych kobiet. Gdy jednak sięgniemy do sztuki spoza podręcznikowych kanonów, do tego, co wystawiano w Zachęcie, w salonach Ungra i Krywulta i co w nich robiło frekwencję i kasę, do tego, co reprodukowano i opisywano w ilustrowanych czasopismach, co było kupowane – okaże się, że upodobania polskiej publiczności były takie same jak gdzie indziej. Gama malowanej kobiecości jest szeroka. Są kobiety światowe i eleganckie – takie obrazy są zresztą zazwyczaj nieujawnionymi portretami; malowała je znakomicie kobieta – Anna Bilińska. Ale są też kobiety z półświatka. Ten rodzaj przedstawień miał swego mistrza w osobie Franciszka Żmurki. Tak jego sztuka, jak i to, co o niej wypisywano świadczy, że z zainteresowaniem dla kobiet nie było tak źle. „Żaden ze współczesnych mu malarzy polskich nie może się z nim równać na punkcie uplastyczniania najróżniejszych odmian wyrazu twarzy kobiecych od zmysłowego upojenia i bakchicznego szału do mistycznej zadumy i bezbrzeżnej melancholii” – pisano w „Wędrowcu” (1902). Specjalnością Żmurki były kobiece „główki”, nawiasem mówiąc gatunek obrazków cieszących się wówczas szalonym powodzeniem. Malarza chwalono jednak, iż „nie zasklepił się on w rodzaju główek i studiów kobiecych, choć ten rodzaj tyle mu przyniósł rozgłosu, a zapewne i korzyści niemało, bo przez cały szereg lat każdy elegancki gabinet męski powinien był posiadać pełne szyku i smaku studium Żmurki” („Kraj”, 1903). „Wrodzony temperament skłonił go umiłować gorąco piękność kobiecego ciała (…), ale poeta żyjący w jego sercu szukać powoli zaczął zgody i równowagi zmysłów z myślą” (Z. Sarnecki, „Tygodnik Ilustrowany”, 1900). Żmurko, istotnie podejmował takie tematy historyczne – jak Śmierć Messaliny, alegoryczne – jak Przeszłość grzesznika, czy nawet religijne – przykładem jest jego znany ówcześnie obraz Gwiazda Betlejemska. Nawet masowo produkowanym „główkom” i biustom kobiecym zwykł nadawać tytuły takie jak: Pytanie, Pożądanie, Zamyślenie, co miało dodać „psychologii” tym nierzadko wyzywającym i lubieżnym wyobrażeniom i odsunąć od nich groźbę pomówienia o nieprzyzwoitość. Rzecz jednak bardzo dla ówczesnej obyczajowości znamienna, że krytyka (męska oczywiście, jakby dodała dzisiejsza feministka) nie widziała w obrazach Żmurki niczego niestosownego czy gorszącego. Przeciwnie, czytamy: „Był to jakby zabłąkany w XIX wiek cinquecentista, rozkochany w kwitnącym życiu, namiętny miłośnik pięknych kształtów, trubadur białych ramion, alabastrowych piersi, rozmarzających oczu, jędrnych, zdrowych ciał, kuszących rozkoszą niezapomnianych pieszczot (…)” (A. Schroeder, Śladem błękitnym, Lwów). I jeszcze fragment wspomnienia pośmiertnego, pióra recenzenta pisma „Świat” (1910): „piewca ciała kobiecego i jego uroków (…). Dwa typy krańcowe kobiety, którą tak dobrze czuł w jej natężonym, jak struny, blasku piękna cielesnego, stanowią bieguny osi twórczej Żmurki. Jeden – rozedrganej lutni ciała pod podmuchem rozkoszy i upojeń, w omdleniach miłosnych, w niemocy żywiołu upojonego – drugi uciszony, znużony jak słodka pieśń duszy kobiecej i jej poezja głęboka, płynąca nad ciałem w zadumaniach ciszy wiecznej”. Mistrzem „główek” był też Teodor Axentowicz. Jednak jego Rudowłose czy Zaczytane – idealizowane, upoetycznione, pastelowe – bliższe są gustom młodopolskiego salonu niż męskiego gabinetu czy buduaru damy z półświatka. Kobiety mogły też przyoblekać się w historyczne kostiumy, stając się kasztelankami, renesansowymi damami, słowem postaciami „jakby zeszłymi ze starych obrazów”. I ten rodzaj miał w malarstwie polskim znakomitego reprezentanta, a był nim Władysław Czachórski. Ten „dostojny przedstawiciel zrównoważonego a eleganckiego stylu” zamieszkiwał stale w Monachium, pozostając w bliskim kontakcie z dworem Wittelsbachów i w przyjaźni z księciem regentem Luitpoldem, honorowany tytułami i orderami. Obok Józefa Brandta i Alfreda Wierusza-Kowalskiego był niewątpliwie najwyżej cenionym i najbardziej poszukiwanym malarzem polskim w środowisku monachijskim. Henryk Piątkowski, także malarz z tym środowiskiem związany, późniejszy monografista Czachórskiego, tak pisał w swym Albumie sztuki polskiej: „Rodzaj, który w malarstwie polskim spółczesnem najznakomitszego ma przedstawiciela w Czachórskim, pociągał od dawna wielu z naszych artystów. Bogato urządzone wnętrze, przyćmione cieniem zawieszonych u okien ciężkich draperii buduary, stylowe meble i w atłas odziane kobiety, rywalizujące doborem kolorów z rozrzuconymi kwiatami, błyski złota i klejnotów migocących w otwartych szkatułkach, zatrzymujące blask światła kryształy, połyskujące metale wytwornych naczyń, oto motywy używane zwykle przez zwolenników szkoły flamandzkiej, dla stworzenia symfonii przepychu, w niewielkie zwykle ramki misternie wykończonego obrazka wziętej”. Czachórski istotnie mistrzowsko opanował umiejętność oddawania materii i faktur: szorstkości dywanów, gładkości atłasu, połysku jedwabi, matowości karnacji, puszystości włosów. Jego obrazy, o czym często teraz zapomina się w muzealnych katalogach, miały literackie tytuły. Dla niego wyciąga z wazonu kwiat blondynka w bladoliliowej sukni. Chcesz różę? – pyta inna. To wielbione malarstwo, którego zresztą niewiele docierało do kraju, jako iż Czachórski większość obrazów malował na zamówienie i wprost z pracowni przechodziły one w ręce nabywców, doczekało się wnikliwej i przewrotnej analizy pióra Adolfa Neuwert-Nowaczyńskiego: „(…) z nazwiskiem profesora Czachórskiego łączy się natychmiast wyobrażenie kobiety, bardzo słodko pięknej, mleczno-brzoskwiniowej, która tak lub owak upozowana na kanapie, bardzo stylowej i kosztownej, albo z uroczą bezmyślnością patrzy na widza, albo też nie patrzy. W artystycznym traktowaniu tego pieścidełka-kobiety i jej akcesoriów doszedł profesor Czachórski do wirtuozerstwa (…). Przy stoliku wersalskim, krytym perskim dywanem z grą kolorowych arabesek, o szklistym, nieporównanym połysku jedwabiu, na kanapie obitej zmatowanym brokatem, na tle świetnej, jakby dolepionej makaty, siedzi lalusia słodka, zdrowa, dekoltowana, milusia, wysznurowana, panna très distingué, o wielkiej gracji rączek i nóżek, wielkiej kulturze paznokci i bezbrzeżnie bezmyślnym wyrazie twarzy. Akcesoria świetlne, wprost matejkowskie, gra kolorów taka, że oczy trudno oderwać od tego bogactwa barw, przebłysków i załamań światła, od tego powietrza w fałdach dywanu i sukni, od tej puszystości aksamitu, czerwieni azalii, migotania złota, od tej dyskretnej, wyblakłej zieleni makaty” („Kraj”, 1899). Kostium, mający określać osobowość kobiety, bywał nie tylko historyczny i dystyngowany. Mógł także podkreślać zmysłowość, zapewniać o namiętnym temperamencie. Stąd, niczym na balu kostiumowym, tyle w malarstwie najbardziej banalnych symboli zmysłowej kobiecości: Cyganek, Arabek, Hiszpanek, odalisek. Zwykle właśnie w stroju wschodnim wyobrażano Salome, wszechobecne w sztuce fin de siècle’u uosobienie uwodzicielskiej i niszczycielskiej zarazem siły kobiety, arcywzór wszystkich kobiet fatalnych. Postać kobieca mogła wreszcie, zgodnie z odwieczną tradycją, być personifikacją. Znowu, wyobrażenia te odwołują się zwykle do najbardziej banalnych, zakorzenionych w języku quasi-poetyckich skojarzeń. Kobiety to oczywiście Zorze, Jutrzenki, Poranki, Wiosny, Lata, Jesienie – wiośniane, rozkwitłe, dojrzałe… Poszukiwano także bardziej wyszukanych transformacji i wcieleń. Kobieta-deszcz, kobieta-ważka – to obrazy Wilhelma Kotarbińskiego. Obie postaci równie zjawiskowe, zwiewne, zawieszone w powietrzu nad wodami, jedna grająca na strunach deszczu, druga – unoszona na wątłych owadzich skrzydłach. W sztuce Kotarbińskiego, który pozostawił wiele podobnych obrazów odznaczających się „eteryczną sentymentalnością”, widziano „dar kolorysty i marzyciela”. „Z każdego rysunku wieje wytworność, delikatność i głęboki, szopenowski, polski smutek” – pisano. W istocie jednak wyobrażenia te są nie tyle polskie czy szopenowskie, ile są przejawem powszechnej mody na bezcielesne anielice, blade, o przepastnych oczach i długich włosach. Owe zalecające się „poetycznością” zjawy skutecznie zdominowały ideał kobiecości w sztuce przełomu wieków, sztuce, którą określić można jako umasowioną i popularną odmianę symbolizmu. I wreszcie – „wieczna kobieta”. Julia i Romeo, czy – bardziej swojsko – Zosia i Tadeusz. Rywalizuje o względy ukochanego, przyjmuje lub wysyła Przesłanie miłości. Tak właśnie zatytułowany jest obraz Wojciecha Gersona przedstawiający blond dziewoję z gołąbkiem. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Malowano takich dziesiątki, setki. Lecz właśnie dlatego to wyobrażenie, nieświadomie zapewne utrzymane w konwencji dziewiętnastowiecznej fotografii, wraz z nieodłącznymi elementami wyposażenia atelier, jak malowane parkowe tło i ławeczka pozwalająca wystudiować pozę modelki, zdaje się idealnie wcielać marzenie o słodkiej i dziewczęcej, ponętnej i niewinnej, ślącej miłosne przesłanie kobiecości. „W malarstwie polskim bardzo mało zajmowano się ciałem kobiety, co zdaniem niektórych mistrzów jest najwyższym szczytem sztuki malarskiej” – pisano w „Wędrowcu” przy okazji twórczości Żmurki. Tak jak przekonanie o braku zainteresowania polskich malarzy dla postaci kobiecej, tak i to jest tylko częściowo prawdziwe. Oczywiście, w malarstwie, które miało być „narodowe”, „swojskie”, które obarczone było a to wzniosłym posłannictwem, a to powinnościami dydaktycznymi, trudno o miejsce dla kobiecego aktu. Ale to nie znaczy, że ich nie malowano. Malowano, choćby z tego najbardziej trywialnego względu, że na obrazy takie był zawsze popyt. Rzecz jasna, mniej jest w polskim malarstwie nagości, niż na przykład w sztuce francuskiej tego czasu, lecz nie jest to tylko skutkiem odmiennej sytuacji malarstwa czy też pruderii. Zaważył tu także brak tradycji akademickiej, której istotną częścią była sztuka idealizowanego aktu, stosunkowo słaba popularność tematyki mitologicznej, która dostarczała ówczesnym malarzom aktów niezliczonych pretekstów tematycznych – wszystkich owych rodzących się Wenus, kąpiących się Dian, uśpionych nimf. Akt bowiem długo musiał legitymować się „tematem”. A więc, na przykład: Ewa. Za swój obraz Ewa Pantaleon Szyndler otrzymał „honorową wzmiankę” na Wystawie Powszechnej w Paryżu w 1889 toku. Natomiast w Warszawie „obraz dla zbytniej śmiałości swej wywołał w swoim czasie burzę w szklance wody” („Kraj”, 1905). Oceny były skrajnie odmienne. Zdaniem „Kłosów” (1890) Szyndler przedstawił „Ewę, pojętą nie jako ciało, nie realnie, nie materialnie, ale z głębokim poczuciem prawdziwego idealizmu, unoszącego się ponad materią i światem. Jest to wcielenie idealnego piękna, spoglądającego na świat materialny spojrzeniem pełnem trwogi, zachwytu i głębi (…)”. Na co trzeźwo odpowiadano w „Biesiadzie Literackiej”: „jest to Ewa buduarowa, dziewczyna współczesna (moderne), której ciało jest dobrze modelowane, nogi tylko i stopy są za małe nawet na tak wydelikaconą istotę, która wcale nie przypomina naszej pra-matki”. Akt nobilitowany był przez temat lub też tytuł. Zuzanna i starcy, Una donna, Czarne warkocze – takimi tytułami przysłonięte są obnażone biusty pędzla Żmurki. Bujny akt, który wyszedł spod pędzla zacnego Gersona nazwany został Odpoczynek (nb. popularność tego obrazu była olbrzymia i długotrwała, jeszcze w 1925 toku premią Towarzystwa Zachęty była jego jednobarwna reprodukcja). Nawet w nowoczesnej, impresjonistycznej tonacji barwnej utrzymany, typowy pracowniany akt Władysława Podkowińskiego nosi tytuł Konwalia, co oczywiście tyleż odnosi się do kwiatu trzymanego w ręku przez dziewczynę, co do niej samej. Jeden tylko obraz przedstawiający nagą kobietę stał się przedmiotem prawdziwego skandalu, a był nim Szał uniesień Władysława Podkowińskiego. Obraz został wystawiony w Salonie Towarzystwa Zachęty w 1894 toku, kiedy to, jak pisał Henryk Piątkowski „(…) zaczęły się ukazywać wielkie, zagadkowe kompozycje, tak duchem z nich wiejącem jako też zupełnie dowolnem, fantazyjnem wykonaniem, mające wiele wspólności z dziełami chorobliwego dekadentyzmu niektórych francuskich malarzy”. Musiały być one jednak ekscytujące dla publiczności, skoro Szał w ciągu 5 tygodni ściągnął 12 tysięcy widzów, a opieszałym przypominano, że obraz wkrótce ma zostać wysłany na Salon paryski i z jego zobaczeniem należy się pospieszyć. Pokaz Szału przyniósł też wyjątkowo liczne uwagi krytyczne, z których można by złożyć antologię młodopolskiego piśmiennictwa o sztuce. Chwalono, zachwycano się – choć z różnych powodów. Stary Gerson uważał, że: „Na końcu nareszcie tego wyłamania się z pęt wibryzmu [tj. impresjonizmu] stoi zupełnie już szczere i po prostu wymalowane ciało niewieście w obrazie Szału” („Kurier Warszawski”, 1895). Przeważała jednak płomienna egzaltacja, której najlepszym przykładem jest recenzja Kazimierza Tetmajera wyrażającego swój zachwyt w imieniu młodych artystów pędzla i pióra: „(…) Na rozhukanym olbrzymim koniu, na jakiejś apokaliptycznej bestii rzuconej w chaos, w zamęt wichrzących się tumanów chmur i mgławic na wpół leży naga kobieta oplótłszy koniowi kark ramionami, tuląc się doń twarzą, piersią, korpusem, cisnąc mu konwulsyjnie boki nogami. Biegun powietrzny w szalonym pędzie rwący kopytami przestrzeń, tak, zda się spod kopyt nie iskry, ale błyskawice wytrysną, szalony rumak godny na grzbiecie na bajeczne boje olbrzymie Króla Ducha nieść widmo, wiszący nad otchłanią rozkiełznanych odmętów niesie tą nagą kobietę w dal, w głąb, w bezkres – bezkres pożądań – w bezkres żądz zmysłowych. Ona płonie – ten rumak szalony to szaleństwo jej pragnień, wulkan jej namiętności lawą zionący i wichrem płomieni, to szał jej krwi, jej wyobraźni, jej ciała” („Kurier Codzienny”, 1894). Znacznie bardziej opanowany Henryk Piątkowski zauważał, że choć Podkowiński „popełnia niemożebne błędy tak w konstrukcji bohaterów swej akcji, jako też w szczegółach”, to „jednak obraz zwyciężał intensywnością dramatycznego nastroju” (Album Władysława Podkowińskiego, 1896). Znaleźli się i zgorszeni: „Czyż można sobie wyobrazić zmysłowość w bardziej nagiej, bardziej poziomej, jeszcze potworniejszej formie? Jeśli widok bachanalii i podobnych utworów obrzydzeniem i zgrozą wykształconego człowieka przejmuje, to cóż powiedzieć o tym wcieleniu zmysłowego związku zwierzęcia z człowiekiem w imię tylko jedności żądz i pokrewieństwa szału (…). Trzeba więc być pozbawionym nabytków ludzkiej kultury, nie znać wyższych nad fizjologiczne potrzeby życia, wybujałym indywidualizmem tłumić dążenia społeczne, trzeba życiem roślinnym zaćmić światło myśli, w dzikich żądz otchłani zatopić wyższą ludzkość jednoczące uczucia, żeby w odartym z ducha człowieku widzieć współbrata i poczuwać się z nim do solidarności” (S. Karpowicz Nowy objaw zwyrodnienia sztuki oraz istotne jej zadania, „Ateneum”, 1894). Podobne głosy mogły jednak tylko rozpalić jeszcze sensacyjną atmosferę wokół obrazu. I wtedy stało się. Sprawozdawca rubryki Z tygodnia na tydzień w „Tygodniku Ilustrowanym” notował wstrząśnięty: „Za obraz ten dawano podobno 5000 rs artyście, ale artysta pogardził tysiącami i zeszłego poniedziałku własną ręką pokrajał na strzępy swoje dzieło pomimo tego, że się podobało publiczności, że przy zarzutach czynionych krytyka oddała mu należne uznanie, jako pracy świadczącej o niezaprzeczonym talencie, że się znalazł amator, który ten obraz chciał kupić. Ani w szale, ani w uniesieniu, ale w spokoju twórca Szału uniesień wszedł na drabinę i na wystawie dzieło swe zniszczył z pobudek w gruncie rzeczy b. szlachetnych”. Niszczenie dzieł przez artystów to jeden z najbardziej trwałych wątków biografistyki artystycznej, dramatyczny element czarnej legendy artysty. W sztuce polskiej tamtego czasu nie był to jedyny taki wypadek (innym było zniszczenie przez rzeźbiarza Antoniego Kurzawę jego projektu na pomnik Mickiewicza). Wszakże czyn Podkowińskiego, bardzo typowy dla fin de siècle’u, jak to wtedy określano, wywołał w sferach artystyczno-dziennikarskich wrzawę, jaka nie była nigdy udziałem żadnego obrazu. Spekulowano przede wszystkim, co do pobudek, jakimi kierował się artysta: czy było to niezadowolenie z dzieła, czy chęć rzucenia go pod nogi ukochanej, czy wreszcie reklamiarstwo. Chodziły też plotki, że w kobiecie z Szału poznano pewną znaną damę i Podkowiński zniszczył obraz pod groźbą skandalu. Niezależnie od powodów, spektakularny gest artysty w połączeniu z erotycznym charakterem Szału stworzyły wokół obrazu jedyną w swoim rodzaju aurę. Ona to powoduje, że po dziś dzień wybucha co jakiś czas spór między tymi, którzy widzą w dziele Podkowińskiego półpornograficzny superkicz, a tymi, którzy skłonni są uznać je za znaczące dzieło polskiego symbolizmu. Obraz zresztą został rychło restaurowany, jako że nie był całkowicie zniszczony. „Artyście zabrakło sił, zdążył tylko pociąć olbrzymie płótno i wyczerpany uciekł pospiesznie z miejsca ofiary” („Kraj”, 1895). Szał uniesień „zmartwychwstały, a właściwie z martwych podniesiony”, nabył ostatecznie w toku 1901 najwybitniejszy ówczesny polski kolekcjoner i znawca – Feliks Jasieński-Manggha, by w toku 1904 przekazać go Muzeum Narodowemu w Krakowie. Niektórzy artyści „owiani duchem chorobliwego dekadentyzmu” pozostawiali czasami ekscentryczne dzieła, którym nie dane było zaznać sławy Szału. Przykładem jest tryptyk Zygmunta Badowskiego Cud, objaśniony równie osobliwym jak obrazy tekstem poetyckim: „Był Pan i była Pani / On piękny, ona też / Pan wzlata ku gwiazdom / Myślami jasnemi / A Pani sprzyjała pokusom tej ziemi (…) Jej duszy Chryste strzeż! I zdradą splamiwszy mu imię rycerskie / W officium go skarży o błędy kacerskie… / On przeczy, więc wyrok tej treści sąd dał: / Niewiasto, łuk weźmiesz i siedem weź strzał! / On stanął, sądu Bożego spokojem / Dokoła w milczeniu spogląda lud rojem / Zła pani strzał siedem w małżonka / pierś miota / A oto miast cudów aureola złota / Cud! Rycerz niewinny! / Zgorszony tłum woła / Zdrajczyni poznawszy, że ujść już nie zdoła / Do stopy małżonka o pomoc się skłania / Szlachetna dłoń Pana / niewierną osłania / Był Pan – lecz już bez Pani / Samotny jego próg… / Górnie się wznosi do gwiazd / Pana twarz blada / Pani gdzieś w grzechu czeluści upada (…) Niech winy sądzi Bóg!” Wybraną krainą erotycznych fantazji był w sztuce XIX wieku Orient. Tam ówczesna wyobraźnia roiła swe sztuczne raje. Wielu polskich malarzy podejmowało tematykę orientalną, wielu zresztą znało Wschód, niektórzy, jak Stanisław Chlebowski, zrobiło tam swoiste kariery. Polskie orientalia to zresztą nie tylko haremy czy odaliski, ale też pyszne arabskie konie, pustynne polowania i pościgi, egzotyka typów ludzkich i krajobrazu. Jednak najbardziej znanym obrazem „wschodnim” pozostało Z rozkazu padyszacha Żmurki. „Z przyjemnością patrzymy na obraz Żmurki Z rozkazu padyszacha – pisano w „Kłosach” (1888) – Zastrzegam się przeciwko domysłom ironicznym i twierdzę stanowczo, że na ten obraz popatrzeć warto. Oryginalnie to pojęta scena orientalnego barbarzyństwa. W dali widać mroki komnat serajowych, rozświecone tylko wiszącą lampą, a na przedzie leży trup faworyty, uduszony z rozkazu tego, który ma tu prawo uśmiercać jednym słowem (…). Rzecz to pomyślana oryginalnie, a przedstawiona z plastyką, w niektórych szczegółach zasługującą na zupełne uznanie. Obraz ten, jak mi się zdaje, dowodem jest, że Żmurko porzuca swe dowolne fantazjowanie kolorystowskie, starając się o plastykę i wykończenie, które jedynie tylko może nadać dziełom pędzla trwałość nieprzemijającą w oczach miłośników, co się nie dają olśnić migotliwym efektem”. Trudno o bardziej dobitnie wyrażone przekonanie do starannego, akademickiego fini – gładkiego wykończenia obrazu. Wiemy, że przyszłość malarstwa należała do „fantazjowania kolorystowskiego”, ale i w nowej kolorystyce, technice i fakturze długo jeszcze snuto serajowo-bajkowe fantazje. Cytowany wyżej autor prawi o plastyce i wykończeniu obrazu Żmurki, aby „zastrzec się przeciwko domysłom ironicznym”. W istocie, jest coś niepokojącego w kryptosadystycznym dziewiętnastowiecznym upodobaniu do przedstawiania umęczonych ciał kobiecych. Uduszona odaliska Żmurki, omdlała ofiara Potopu Merwarta, czy – tu przykład bardzo znany – Dirce chrześcijańska Siemiradzkiego – wszystkie te, skądinąd bardzo różne obrazy, wiąże ten sam motyw. Dirce, obraz późny, ukończony w 1897 toku, objechał wiele miast europejskich, budząc co prawda zastrzeżenia krytyki, ale wszędzie ciesząc się niezmiennym zainteresowaniem publiczności. Dopiero wystawienie jego reprodukcji w witrynie lwowskiego fotografa zaniepokoiło miejscowego komisarza policji, który dojrzał w niej niebezpieczeństwo dla moralności publicznej. Jeśli te szczególne cechy malarstwa dziewiętnastowiecznego przypisać jego funkcji kompensacyjnej, to trzeba przyznać, że zaspokajało ono nie tylko skrywane niedobre instynkty, lecz także tęsknotę za idylliczną krainą wiecznej szczęśliwości. „Tłem jasnej strony obrazu, na której znajduje się tańcząca dziewczyna, jest cudny, pełen powietrza, dali i błękitu krajobraz morski. Za tarasem widać szmaragdową zatokę i skaliste wzgórza zamykające łagodnym obrębem jej brzegi. Wzgórza te, pełne odcieni różowych, przysłonięte są jednak i jakby roztopione w dali pełnej lazuru. Tylko ten, kto własnymi oczami patrzył na okolice Rzymu lub na Zatokę Neapolitańską – zdoła zrozumieć, ile prawdy i duszy jest w tym krajobrazie, w tych błękitach, w tym zlewaniu się barw różanych z niebieskimi i w tej przezroczystości oddalenia” – tak Henryk Sienkiewicz zachwycał się obrazem Siemiradzkiego Taniec wśród mieczów. Lecz owe szmaragdowe zatoki, dale pełne lazuru, te błękity i róże niezmiennie tworzą tło antycznych sielanek Siemiradzkiego. Wśród złocistych plam słońca i zielonego cienia rzucanego przez platany trwa wieczna mitologiczna pantomima, naga zwycięska Wenus podnosi w tryumfie otrzymane od Parysa jabłko, dziewczęta tańczą i sypią kwiaty, patrycjusze oddają się Petroniuszowemu sybarytyzmowi, z zacienionych fontann sączy się kryształowo czysta woda, a młode rzymianki bawią się niewinnie jak dzieci. Mit śródziemnomorski, towarzyszący europejskiej kulturze przez stulecia, znalazł w sztuce tego Polaka wykształconego w Petersburgu i tworzącego w Rzymie swe na pewno spłycone i zbanalizowane, ale jakże ponętne wcielenie. Jak już powiedziano na wstępie, celem tego albumu jest zaledwie przypomnienie obrazów, które wciąż mogą cieszyć oko. Może więc w miejsce zakończenia tylko jeszcze jedna wypowiedź krytyka, tym razem z lat, kiedy prezentowane tu malarstwo znajdowało się już w głębokiej niełasce: „Każda epoka, każdy ruch społeczny i polityczny pragnie zostawić swój obraz w sztuce. Schyłkowe czasy dworu berlińskiego czy austriackich arcyksiążąt, polowania magnackie, piękne księżniczki i panie z arysto – i plutokracji pokazuje nam malarstwo Wojciecha Kossaka, Fałata, Szańkowskiego, Ajdukiewicza, Styków. To jest w porządku. Można temu malarstwu odmówić wielu wartości malarskich, może nawet wszystkich, jak chcą niektórzy, ale trudno odmówić wewnętrznej harmonii tego malarskiego obrazu epoki z epoką samą”. KATALOG Karta wstępna: Edward Okuń Czerwone róże, 1905 • Olej/deska, 39×130 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/416 1–8. Piotr Stachiewicz Legenda o Matce Boskiej (Królowa niebios), 1894 • Olej/deska, 58×37 cm i 58×76 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nry inw. II-b-281, II-b-282, II-b-283, II-b-284, II-b-285, II-b-286, II-b-287, II-b-288 9. Konstanty Mańkowski Najświętsza Panna Maria Wiosenna, 1894 • Olej/płótno, 110×190 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 10. Wincenty Śleńdziński Chrystus jako dziecko, 1864 • Olej/płótno, 57×48,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1233 11. Feliks Szynalewski Chrystus wychodzący ze świątyni, 1884 • Olej/deska, 57×46 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 12. Włodzimierz Łuskina Chrystus nie dopuszczony, 1893 • Olej/płótno, 49×39 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 13. Franciszek Ejsmond Pustelnik, 1881 • Olej/płótno, 93×78 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2007 14. Lucjan Wędrychowski Pokusy św. Antoniego, 1886 • Olej/płótno, 260×164 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 7852 15. Stanisław Woyneko-Tomkiewicz Dwa światy, 1886 • Olej/płótno, 191×140 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 726 16. Bronisław Abramowicz Uczta u Wierzynka, 1876 • Olej/płótno, 157×215 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 4 17. Kazimierz Mirecki Wprowadzenie muzyki włoskiej na dwór Zygmunta I przez Bonę, 1874 • Olej/płótno, 133×185 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/92 18. Antoni Gramatyka Stefan Batory wśród żaków • Olej/płótno, 28×44 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 19. Wandalin Strzałecki Jan III Sobieski i Marysieńka, 1881 • Olej/płótno, 68,5×49 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2399 20. Wojciech Gerson Pożegnanie Jana III z rodziną przed wyprawą Wiedeńską, 1882–1884 • Olej/płótno, 169×201 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/4631 21. Franciszek Żmurko Zygmunt August i Barbara • Olej/płótno, 14×24 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 159 22. Józef Simmler Śmierć Barbary Radziwiłłówny, 1860 • Olej/płótno, 205×234 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 429 23. Wojciech Gerson Zjawa Barbary Radziwiłłówny, 1886 • Olej/płótno, 281×189 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 64 24. Władysław Ciesielski Chrzest Litwy, 1900 • Olej/płótno, 96×153 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 3873 25. Aleksander Augustynowicz Królowa Jadwiga, około 1925 • Olej/płótno, 132×100 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1070 26. Wojciech Gerson Królowa Ryxa, 1891 • Olej/płótno, 62×87 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/314 27. Jan Czesław Moniuszko Festyn na dworze Stanisława Augusta • Olej/płótno, 113×202 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 240 28. Jan Czesław Moniuszko Król Stanisław August Poniatowski w Petersburgu • Olej/płótno, 64,5×90 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1115 29. Jan Chełmiński Książę Poniatowski na czele wojsk pod Lipskiem, 1913 • Olej/płótno, 132×172,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2001 30. Stanisław Bergman Stanisław Oświęcim przy zwłokach Anny, 1888 • Olej/płótno, 136×216 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 31. Wilhelm Leopolski W niewoli kozackiej, 1876 • Olej/płótno, 45,8×60,5 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż-222 32. Wilhelm Leopolski Zgon Acerna, 1876 • Olej/płótno, 144×224,5 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż-2176 33. Wandalin Strzałecki Pieśń o zburzeniu Jerozolimy, 1883 • Olej/płótno, 250×192 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 7668 34. Józef Unierzyski Zaraza, 1887 • Olej/płótno, 80×161,5 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/4632 35. Władysław Bakałowicz Uczta, 1884 • Olej/płótno, 37×70 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 1160 36. Wojciech Gerson Babcia idzie!, 1897 • Olej/płótno, 174×117 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 676 37. Aleksander Gierymski W altanie, 1876–1882 • Olej/płótno, i37×148 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 334 38. Leonard Straszyński Szkoda wąsów! • Olej/płótno, 48×65 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 39. Jan Czesław Moniuszko Szlachta w salonie, 1895 • Olej/płótno, 50×86 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/133 40. Jan Czesław Moniuszko Szlachta u mnichów, 1900 • Olej/płótno, 69×90 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/112 41. Stanisław Grocholski Śmierć sieroty, 1884 • Olej/płótno, 138×182 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 5033 42. Wincenty Ślendziński Sierotka, 1873 • Olej/płótno, 21×16 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 7663 43. Wandalin Strzałecki Skrzypek, 1874 • Olej/płótno, 28,5×24,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2432 44. Maria Cukrowiczówna Dziewczynka z wiankiem, 1867 • Olej/płótno, 44×36 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 45. Wandalin Strzałecki Dziewczynka z lalką – rekonwalescentka, 1882 • Olej/płótno, 35,5×57,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2397 46. Leopold Horowitz Bezwiedna kokietka, 1868 • Olej/płótno, 114×66 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 251 47. Leopold Löffler Dziewczynka z psem • Olej/płótno, 53×43 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 132 48. Stanisław Małecki Rekonwalescentka, 1887 • Olej/płótno, 110×80 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 317 49. Stanisław Lentz Przy fortepianie, 1910 • Olej/płótno, 114,5×148 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-3037 50. Wincenty Wodzinowski Koncert domowy, 1890 • Olej/płótno, 42×62 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 184668 51. Konrad Krzyżanowski Przy fortepianie, 1904 • Olej/płótno, 160×150 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż-3674 52. Konrad Krzyżanowski Portret żony i teściowej we dworze w Peremylu na Wołyniu, 1913 • Olej/płótno, 187×177 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/220 53. Leon Wyczółkowski Gra w krykieta, 1895 • Olej/płótno, 160×135 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/202 54. Adrian Głębocki Autoportret z dziećmi, około 1870 • Olej/płótno, 72×57,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2386 55. Marian Jaroczyński Portret własny, 1889 • Olej/płótno, 110×77 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 711 56. Tytus Pilecki Portret własny • Olej/płótno, 140×110 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 325 57. Michał du Laurans Autoportret z paletą, 1904 • Olej/płótno, 159×110 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 766 58. Józef Unierzyski Autoportret z harpiami (z tryptyku Artysta), 1916 • Olej/płótno, 140×177 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/11153 59. Czesław Tański Artysta i jego świat, 1897 • Olej/płótno, 103×85 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 278 60. Piotr Stachiewicz Widma w pracowni. Muza • Olej/tektura, 60×43 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-28 61. Piotr Stachiewicz Widma w pracowni. Ironia • Olej/tektura, 60×43 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-29 62. Piotr Stachiewicz Widma w pracowni. Melancholia • Olej/tektura, 60×43 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-30 63. Piotr Stachiewicz Widma w pracowni. Zwątpienie • Olej/tektura, 60×43 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-31 64. Piotr Stachiewicz Widma w pracowni. Pocieszenie • Olej/tektura, 60×43 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-32 65. Zygmunt Andrychiewicz Śmierć artysty – ostatni przyjaciel, 1901 • Olej/płótno, 103,5×125,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 183350 66. Franciszek Ejsmond, paleta z portretem młodej Cyganki, 1894 • Olej/deska, 56,5×36 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2407 67. Henryk Siemiradzki Portret kobiecy na palecie, 1887 • Olej/deska/plusz, 33×50 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 2059 68. Praca zbiorowa, paleta malarska, 1887 • Olej/drewno 57×78,5 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2343 69. Tadeusz Popiel Wieńczenie poety • Olej/płótno, 107×159 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 115 70. Józef Krzesz-Męcina Beethoven przy trumnie bohatera • Olej/płótno, 144×203 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1074 71. Feliks Michał Wygrzywalski Mazurek – grający Chopin, 1910 • Olej/płótno, 50×70 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/11154 72. Stanisław Zawadzki Portret fantastyczny Fryderyka Chopina, 1919 • Olej/płótno, 101×124 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/4 73. Artur Grottger Pejzaż • Olej/płótno, 42,6×37,2 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/139 74. Henryk Siemiradzki Sadzawka fauna, 1881 • Olej/płótno, 48,7×61,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 253 75. Feliks Brzozowski Krajobraz z jeleniem, 1875 • Olej/płótno, 23,1×33 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 35595 76. Julian Fałat Łoś, 1899 • Olej/płótno, 119×290 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2262 77. Alfred Wierusz-Kowalski Na polowanie • Olej/płótno, 31,5×40,5 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/161 78. Jan Chełmiński Polowanie z chartami, 1875 • Olej/płótno, 34×53 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1937 79. Wojciech Kossak Polowanie w Gödöllö, 1887 • Olej/płótno, 111×194 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 222 80. Władysław Bakałowicz Portret Józefiny z Gumowskich-Amszyńskiej, 1882 • Olej/płótno, 202×121 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1911 81. Władysław Bakałowicz Portret Bronisława Amszyńskiego, 1882 • Olej/płótno, 200×121 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1912 82. Stanisław Lentz Portret księżnej Stefanowej Lubomirskiej, 1896-1897 • Olej/płótno, 210×142 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/235 83. Leopold Horowitz Portret hrabiego Berga • Olej/płótno, 160×124,5 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 432 84. Wojciech Kossak Amazonka – portret Zofii Zandberg, 1913 • Olej/płótno, 150×150 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 126012 85. Tadeusz Ajdukiewicz Portret Andrzeja Potockiego na koniu • Olej/tektura, 38×45,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 128944 86. Leopold Horowitz Portret kobiecy • Olej/płótno, 85×70,5 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 2376 87. Leopold Horowitz Portret Róży z Lubomirskich Potockiej, 1885 (replika) • Olej/płótno, 142×97 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. MMP/S/1692 88. Kazimierz Mordasewicz Portret Karoliny Czosnowskiej • Olej/płótno, 148×85 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 243 89. Franciszek Machniewicz Portret kobiecy, 1893 • Olej/płótno, 212×125 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1082 90. Aleksander Augustynowicz Portret Wandy z Berskich Rola-Kłoskowskiej, 1909 • Olej/płótno, 210×111 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-25 91. Teodor Axentowicz Portret pani Berson • Olej/płótno, 162,5×87,5 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/7014 92. Kazimierz Stabrowski Portret Laury Pytlińskiej, 1922 • Olej/płótno, 124×178 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 464 93. Teodor Axentowicz Portret Zofii Brzeskiej • Olej/płótno, 120×90 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 130515 94. Karol Miller Portret Wincentego Rapackiego w roli Hamleta, 1871 • Olej/płótno, 155×100 cm • Warszawa, Muzeum Teatralne, nr inw. 75965 95. Tadeusz Ajdukiewicz Portret Heleny Modrzejewskiej, 1880 • Olej/płótno, 262×146 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 96. Tadeusz Ajdukiewicz Portret Heleny Marcello-Palińskiej, 1880 • Olej/dykta, 39,5×31,5 cm • Warszawa, Muzeum Teatralne, nr inw. 1109 97. Tadeusz Styka Portret Poli Negri, około 1922 • Olej/tektura, 103×76 cm • Warszawa, Muzeum Teatralne, nr inw. 182627 98. Jan Matejko Portret dzieci, 1870 • Olej/płótno, 127,5×160 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 565 99. Kazimierz Mordasewicz Portret dzieci – Carlo i Jontek Jaroszyńscy • Olej/płótno, 200×276 cm Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 242 100. Tadeusz Styka Portret ojca • Olej/płótno, 170,5×165 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII 137 101. Józef Mehoffer Portret żony artysty z pegazem, 1913 • Olej/płótno, 93×77 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/291 102. Ignacy Pieńkowski Służ piesku! (portret żony), około 1910 • Olej/płótno, 89,5×131 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/5374 103. Jan Rosen Amazonka, 1882 • Olej/płótno, 187×173 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 127587 104. Anna Bilińska Portret damy z lornetką, 1884 • Olej/płótno, 91×72 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 35904 105. Alfons Karpiński Portret żony, 1921 • Olej/płótno, 110×121 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-197 106. Alfons Karpiński Profil kobiety w czarnym futrze, 1910 • Olej/płótno, 71×51,5 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/365 107. Wacław Koniuszko Portret młodej kobiety, 1882 • Olej/deska, 41×35,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2000 108. Franciszek Żmurko Portret młodej kobiety, 1896 • Olej/płótno, 98×64 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/6141 109. Teodor Axentowicz Rudowłosa, około 1900 • Olej/płótno, 56×40 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1360 110. Franciszek Żmurko Kobieta z wachlarzem i papierosem, 1891 • Olej/płótno, 93×65 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1447 111. Franciszek Żmurko Portret kobiety z wachlarzem, 1884 • Olej/płótno, 74×51 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 4 112. Bronisław Abramowicz Kasztelanka, 1882 • Olej/płótno, 127×91 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 312 113. Stefan Bakałowicz Dama w ogrodzie, 1882 • Olej/płótno, 70,5×44 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 242 114. Józef Szermentowski W parku, 1873 • Olej/płótno, 55×46 cm • Wrocław, Muzeum Narodowe, nr inw. VIII-142 115. Władysław Czachórski Dama przy oknie, około 1875 • Olej/płótno, 75×57 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 90 116. Władysław Czachórski Chcesz różę?, 1879 • Olej/płótno, 95×123 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż. 900 117. Władysław Czachórski Dla niego • Olej/płótno, 55×78 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1393 118. Aniela Pająkówna Cyganka • Olej/płótno, 72,8×45,8 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/366 119. Maria Gażycz Arabka, 1889 • Olej/płótno, 100,5×64 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2093 120. Kazimierz Stabrowski Hiszpanka, około 1927–1928 • Olej/płótno, 205×105 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 462 121. Kazimierz Wasilkowski Salome, 1912 • Olej/płótno, 87,7×57,5 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/5465 122. Witold Pruszkowski Wiosna, 1887 • Olej/płótno, 202×141 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż. 930 123. Leon Kauffmann (Kamir) Wiosna, 1926 • Olej/płótno, 162×130 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 447 124. Leon Kauffmann (Kamir) Jesień, 1927 • Olej/płótno, 162×130 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 446 125. Leon Kauffmann (Kamir) Zima, 1926 • Olej/płótno, 162×130 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 483 126. Teodor Axentowicz Wiosna • Olej/płótno, 74,5×59 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/5429 127. Witold Pruszkowski Spadająca gwiazda, 1884 • Olej/płótno, 108×132 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 358 128. Wilhelm Kotarbiński Zjawa kobieca z harfą – Deszcz • Olej/płótno, 124,5×62,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. 183014 129. Wilhelm Kotarbiński Kobieta – ważka • Olej/płótno, 125×62,5 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. MS/SP/M/425 130. Kazimierz Mirecki Romeo i Julia • Olej/płótno, 99×73 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 131. Jan Czesław Moniuszko Zaloty ułana (scena z Pana Tadeusza), 1906 • Olej/płótno, 58×45 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1022 132. Emilia Dukszyńska-Dukszta Dwie rywalki o różę gajowego, 1884 • Olej/płótno, 95,5×81,5 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 2101 133. Wojciech Gerson Dziewczyna z gołąbkiem (Przesłanie miłości), 1886 • Olej/płótno, 89×71,5 cm • Poznań, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 65 134. Pantaleon Szyndler Ewa, 1889 • Olej/płótno, 211,5×118cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 733 135. Franciszek Żmurko Zuzanna i starcy, 1879 • Olej/płótno, 92×100 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-673 136. Franciszek Żmurko Czarne warkocze, 1907(?) • Olej/płótno, 85,5×60 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-79 137. Franciszek Żmurko Una donna • Olej/płótno, 76×84 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 1230 138. Wojciech Gerson Odpoczynek, 1895 • Olej/płótno, 143×195 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 272 139. Władysław Podkowiński Konwalia, 1892 • Olej/płótno, 141×90 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-888 140. Władysław Podkowiński Szał uniesień (szkic), 1894 • Olej/tektura, 56×46 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 338 141. Wacław Pawliszak, ilustracja do Autora G. Zielińskiego, około 1897 • Olej/płótno, 30,3×40 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/8723 142–144. Zygmunt Badowski Cud (tryptyk), około 1907 • Olej/deska, całość wraz z ramą 130×87 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/4619/1,2,3 145. Franciszek Żmurko Z rozkazu padyszacha, 1881 • Olej/płótno, 135,5×240 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 202 146. Pantaleon Szyndler Dziewczyna w kąpieli, 1885 • Olej/płótno, 196×105 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. 7856 147. Franciszek Żmurko Nubijczyk, 1884 • Olej/płótno, 69×33 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż. 1188 148. Stanisław Chlebowski Sułtan Bajazet w niewoli u Tamerlana, 1876 • Olej/płótno, 70×112 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż. 922 149–151. Stanisław Dębicki Kąpiące się, 1910–1920 • Olej/płótno, 27,8×21,4 cm; 27,8×37,5 cm; 27,8×29 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/10442 152. Kazimierz Stabrowski Klejnoty z bajki, 1923 • Olej/płótno, 145×195 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 465 153. Paweł Merwart Potop (wg poematu A. de Vigny Sara), 1881 • Olej/płótno, 288×180 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż. 971 154. Wacław Pawliszak Pogoń centaurów, 1904 • Olej/płótno, 51×97,5 cm • Płock, Muzeum Mazowieckie, nr inw. S/11549 155. Henryk Siemiradzki Dirce chrześcijańska, 1897 • Olej/płótno, 263×534 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 267 156. Henryk Siemiradzki Sąd Parysa – pantomima, 1892 • Olej/płótno, 99×227 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 3989 157. Henryk Siemiradzki Sielanka rzymska, 1885 • Olej/płótno, 153×91 cm • Warszawa, Muzeum Narodowe, nr inw. MP 260 158. Henryk Siemiradzki U źródła, 1898 • Olej/płótno, 76×110 cm • Lwowska Galeria Obrazów, nr inw. ż. 907 159. Kazimierz Dzieliński Kwiaty, 1943. Olej/płótno, 79,5×60 cm • Kraków, Muzeum Narodowe, nr inw. II-b-3091 Karta końcowa: Edward Okuń Żółte róże, 1905 • Olej/deska, 39×130 cm • Łódź, Muzeum Sztuki, nr inw. SP/M/417Dziecko w polskim malarstwie cz. III Polscy impresjoniści słynęli głównie z pejzaży i martwych natur, ale portrety dzieci, a także sceny rodzajowe z dziećmi również można znaleźć w ich twórczości.Początki malarstwa w Polsce wiążą się, jak w ogólne początki polskiej sztuki, z przyjęciem chrześcijaństwa z Rzymu, w r. 966,co przesądziło o wpisaniu się polskiej kultury w bogatą i żywą tradycję zachodnioeuropejską. Z najwcześniejszego okresu, Romanizmu (XI – połowa XIII w.) pochodzą importowane z zachodu przez dwór, kościoły i klasztory rękopisy iluminowane zdobione pięknymi miniaturami. Następna epoka – Gotyk (połowa wieku XIII – XV w.) przyniosła szereg malowideł ściennych o tematyce religijnej, niestety tylko częściowo zachowanych, oraz niezwykle intensywny rozwój malarstwa tablicowego, którego głównym ośrodkiem w stał się Kraków, ówczesna stolica Polski. Powstawały tu, w rzemieślniczych warsztatach malarskich i snycerskich, malowane na deskach i obficie złocone ołtarze, tryptyki i poliptyki, z których wiele dotrwało do naszych czasów. Pod koniec działał w Krakowie jeden z najwybitniejszych artystów późnego średniowiecza, norymberczyk Wit Stwosz, autor słynnego Ołtarza Mariackiego, wielki rzeźbiarz, ale także malarz, który wywarł znaczny wpływ na polską sztukę. Renesans (XVI wiek) przyniósł dalszy rozwój religijnego malarstwa tablicowego (Mistrz Jerzy), a także malarstwa ściennego i miniaturowego (Stanisław Samostrzelnik). W dziełach tych artystów zaznaczały się wyraźne wpływy zachodniej sztuki renesansowej, włoskiej, flamandzkiej i niemieckiej, szczególnie w zakresie perspektywy geometrycznej i powietrznej. Rozwojowi malarstwa sprzyjał mądry mecenat artystyczny ostatnich królów dynastii Jagiellonów, Zygmunta I, Zygmunta II Augusta, za których panowania pracowali w Krakowie Hans Dürer, brat sławnego Albrechta Dürera oraz Hans Kurmbach. W okresie renesansu pojawiła się w polskim malarstwie nieobecna dotąd tematyka świecka, freski mitologiczne i historyczne, obrazy batalistyczne (np. „Bitwa pod Orszą”) oraz pierwsze portrety królów, biskupów, profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także mieszczan. Na początku XVI wieku powstał bogato ilustrowany miniaturami przedstawiającymi sceny z życia codziennego (warsztaty krawców, szewców, złotników etc.) Kodeks Baltazara Behema zawierający spis praw cechów rzemieślniczych. Okres Baroku (XVII wiek - połowa XVIII wieku) to dalszy bardzo intensywny rozwój malarstwa w Polsce. Przyczynił się do tego wybitny mecenat artystyczny królów szwedzkiej dynastii Wazów, przede wszystkim Zygmunta III i Władysława IV, oraz Jana III Sobieskiego. Pracowali wówczas w Polsce zarówno malarze obcy ( Włoch Tomasz Dolabella i Francuz Claude Callot) jak polscy, którzy, jak np. Krzysztof Boguszewski, Franciszek Lekszycki, Jan Tretko (Tricjusz), Jerzy Eleuter Siemiginowski i Szymon Czechowicz, nawiązując do malarstwa włoskiego i flamandzkiego, m,in Carla Maratty i Rubensa, wynieśli polską sztukę malarską na wcale niezły europejski poziom. Z pracowni tych artystów wychodziły okazałe reprezentacyjne portrety królewskie i magnackie, wielkie kompozycje religijne i historyczne. Równolegle rozwijał się, i to na bardzo szeroką skalę, rodzimy nurt malarski, który zaznaczył się szczególnie w tak zwanym portrecie sarmackim, często pozbawionym przestrzenności i dość prymitywnym w rysunku i kolorycie ale nacechowanym dosadnym realizmem (znakomite charakterystyczne portrety szlachciców, pozbawione jakiejkolwiek idealizacji) i pełnym urzekającego, nieco naiwnego wdzięku. Odmianę sarmackiego portretu stanowiły nie spotykane poza Polską portrety trumienne, malowane przeważnie na blasze i przyczepiane do trumny podczas pogrzebu, skąd ich charakterystyczny, sześcioboczny kształt. Wielki rozkwit malarstwa przypada na okres panowania ostatniego króla Polski, Stanisława Augusta Poniatowskiego /1764-1775/.Działają wówczas w Polsce wybitni malarze włoscy i francuscy jak Marcello Bacciarelli, Canaletto oraz Jean Pierre Norblin de la Gourdaine, w których kręgu, za sprawą mecenatu króla, wielkiego miłośnika i kolekcjonera malarstwa, wyrastają na znaczących twórców malarze polscy Kazimierz Wojniakowski i Aleksander Orłowski, o którym Adam Mickiewicz z dumą powiedział w „Panu Tadeuszu”: „nasz malarz Orłowski”. Wieriusz-Kowalski, Alfred (1849-1915) „Myśliwy na saniach”, Olej na desce, sygnowany, 23x31 cm. Donated by Alexander Mełeń-Korczyński Wiek XIX, mimo, że Polska pozostawała od r. 1795 aż po koniec I wojny światowej (1918), w stanie politycznego zniewolenia /podzielona rozbiorami pomiędzy Rosję, Prusy i Austrię/, to okres otwartej manifestacji polskości i szerokiego rozumianego patriotyzmu. W pierwszej połowie w. XIX, w epoce Romantyzmu, objawienie jest sztuka Piotrka Michałowskiego (1801-1855/ pierwszego polskiego malarza o najwyższym europejskim formacie. Malowane przez niego żywiołowo epizody z wojen napoleońskich / „Bitwa pod Samosierrą”) i wspaniałe portrety mieszczan, chłopów i Żydów można śmiało postawić w jednym rzędzie z obrazami największych artystów romantycznych jak Teodor Gericault i Eugeniusz Delaoroix. Wyczółkowski, Leon (1852-1936) “Kościół Wizytek w Lublinie”, Akwarela na papierze, sygnowana, 30x21 cm. Donated by Alexander Mełeń-Korczyński, 1977 Intensywnie rozwija się w w. XIX malarstwo krajobrazowe i rodzajowe, w czym objawia się miłość od ojczystej ziemi i rodzimego obyczaju. Najwybitniejszymi reprezentantami tego nurtu są Józef Chełmoński (1849-1914), autor słynnej „Czwórki” i „Bocianów”, Juliusz Kossak (1824-1899), wspaniały akwarelista, niezrównany malarz koni i epizodów z siedemnastowiecznych wojen Polaków z Kozaczyzną, Turkami i Szwedami, Józef Szermetowski (1833-1876), malarz nostalgicznych widoków wsi i małych miasteczek, Józef Brandt (1841-1915), wybitny batalista, podobnie jak Juliusz Kossak piewca siedemnastowiecznych potyczek militarnych i ówczesnego obyczaju, Wojciech Gerson (1831-1901) i Leon Wyczółkowski (1852-1932), ci dwaj ostatni znani szczególnie jako malarze Tatr, polskich gór, w których, jak głosiły popularne w XIX wieku ludowe legendy, mieli drzemać wielcy polscy rycerze dawnych wieków, oczekujący na znak do walki o niepodległość. Najwyższym społecznym uznaniem i ogromną popularnością cieszyło się w XIX w. Malarstwo historyczne, którego najwybitniejszym, w europejskiej skali, był Jan Matejko /1828-1893/. W serii dużych obrazów ukazał on, w syntetyczny sposób, ważne epizody z historii Polski / „Bitwa pod Grunwaldem”, „kazanie Skargi”, „Hołd Pruski”, „konstytucja 3 Maja”, „Kościuszko pod Racławicami” zwracając uwagę tak na historyczną świetność dawnej Polski, jak na tragiczne momenty w jej dziełach, które, / zdrada narodowa/ doprowadziły do upadku państwa. Obrazami, a przede wszystkim efektownymi rysunkami, powielanymi w niezliczonych reprodukcjach, olbrzymią popularność zyskał sobie Artur Grottger (1837-1867), piewca narodowego powstania w r. 1863, zwanego Styczniowym. Sztuka Matejki i Grottgera wywarła potężny wpływ na późniejsze polskie malarstwo historyczno-patriotyczne, Wojciecha Kossaka (1857-1943), żywotne aż po II wojnę światową. Obrazy polskich artystów, pokazywane na wielu międzynarodowych wystawnych sztuki, w Wiedniu, Paryżu, Berlinie, zdobywały często złote medale i inne prestiżowe nagrody / otrzymywali je Jan Matejko, Józef Brandt i jeden z najwybitniejszych polskich portrecistów Henryk Rodakowski /1829-1894/, co przyczyniło się do podtrzymywania w Europie świadomości o istnieniu bogatej narodowej kultury Polaków, narodu pozostającego od dziesiątków lat pod rządami obcych mocarstw. Schyłek w. IX przyniósł pewne wpływy włączenia się do malarstwa polskiego w modne nurty zachodnioeuropejskiej sztuki, przede wszystkim w impresjonizm, co wiązało się poniekąd z odejściem od dominującej u nas nuty historyczno-patriotycznej. Na swój sposób uprawiał malarstwo impresjonistyczne Aleksander Gierymski /1850-1901/, sięgający po malownicze tematy z epoki rokoko /szkice do obrazu „Altana”/, piękne impresjonistyczne pejzaże i sceny malowali Władysław Podkowiński /1866-1895/ i Józef Pankiewicz /1867-1940/. Impresjonizm tych artystów stanowił ważny nurt wspaniałego ruchu artystycznego Młodej Polski, który objawił się wieloma ważkimi dokonaniami na wszystkich polach kultury. Najwybitniejszymi reprezentantami Młodej Polski w zakresie malarstwa to Stanisław Wyspiański (1869-1907), Jacek Malczewski (1854-1929) i Józef Mehoffer (1869-1946). Wyspiański i Mehoffer są autorami licznych projektów monumentalnych dekoracji ściennych i witrażowych, z których tylko niektóre doczekały się realizacji. W Krakowie wykonano witraże, wspaniałe przedstawiające Boga Ojca, „Stań się!”, i pełną roślin i kwiatów secesyjną polichromię według projektów Wyspiańskiego, w kościele OO. Franciszkanów, a we Fryburgu (Szwajcaria) zrealizowano, po wygranym przez artystę konkursie, okazałe projekty witrażowe Mehoffera. Potężne i niezwykle sugestywne projekty witraży przeznaczonych dla katedry na Wawelu, przedstawia biskupa Stanisława Szczepanowskiego, księdza Henryka Pobożnego i króla Kazimierza Wielkiego, autorstwa Wyspiańskiego nigdy nie trafiły na Wawel, te, może najwybitniejsze dokonania artystyczne Młodej Polski na polu sztuki malarskiej, możemy dzisiaj oglądać tylko w muzeum. Trzeci wybitny reprezentant młodej Polski, Jacek Malczewski, zaczynający od realistycznych obrazów na temat martyrologii zesłańców sybirskich, obraz „Wigilia na Syberii”, malował później niezliczone obrazy symboliczne obracając się wokół problemów narodowych, walki o wyzwolenie, a także postawy jaką artysta polski powinien wobec tych spraw zajmować. Do najwybitniejszych dzieł artysty należą obrazy „Melancholia” i „Błędne koło”. I wojna światowa i ruch legionowy pod przywództwem Józefa Piłsudskiego przyniosły Polsce upragnioną wolność a wydarzenia te doczekały się imponującej malarskiej i rysunkowej prezentacji, co można uznać za kontynuację tak ważnego w polskim malarstwie XIXw. Nurtu historyczno-patriotycznego zupełnie już niestety anachronicznego na tle ówczesnych ruchów artystycznych na zachodzie, kubizmu, początków abstrakcji etc. W okresie międzywojennym (1918-1939), w wolnej Polsce, malarstwo, uwolnione od tematyki patriotyczno-historycznej, przybierało stopniowo międzynarodowy charakter. W nawiązaniu do zachodnioeuropejskich kierunków: kubizmu, abstrakcjonizmu, futuryzmu, ekspresjonizmu, upraszczano formę i stosowano nowoczesną stylizację. Formiści Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy), Tytus Czyżewski, Andrzej i Zbigniew Pronaszkowie, skupili uwagę na kompozycji obrazu i jego ekspresji. Kapiści (nazwa grupy wywodzi się od założonego w r. 1923 w Paryżu, przez uczniów Józefa Pankiewicza, Zygmunta Waliszewskiego, Józefa Czapskiego, Jana Cybisa Komitetu Paryskiego - KP) akcentowali głównie rolę koloru w obrazie, dlatego popularnie zwano ich kolorystami. Malarze zrzeszeni w ugrupowaniu „Rzym”, Eugeniusz Zak, Ludomir Ślendziński, Własław Skoczylas uprawiali malarstwo wybitnie dekoracyjne, sięgając nierzadko do motywów ludowych, a artyści zdecydowanie awangardowi jak Władysław Strzemiński i Henryk Stażewski zajmowali się malarstwem abstrakcyjnym. II wojna światowa i hitlerowska okupacja, która przyniosła Oświęcim i Holokaust, skłoniła wielu artystów do podejmowania na nowo, chociaż w bardziej nowoczesnej formie, tematyki patriotycznej i martyrologicznej, co zaowocowało wieloma znaczącymi dokonaniami malarskimi już po zakończeniu wojny ( Marek Oberländer :”Napiętnowani”, Andrzej Wróblewski i jego seria „Rozstrzelań”). Lata PRL-u, szczególnie w okresie 1949-1956, to okres narzuconego przez partię socrealizmu, czyli realizmu socjalistycznego, który objawił się szeregiem oficjalnych dzieł ukazujących wielkie budowle, przodowników pracy i przywódców marksizmu-leninizmu. Po przemianach październikowych (1956) malarstwo znów zwróciło się ku wzorom zachodnioeuropejskim /np. Tadeusz Kantor i jego towarzyskie abstrakcje/ i na ogół rozwijało się bez większych ograniczeń, a niektórzy artyści, jak np. Jerzy Nowosielski, Jonasz Stern, Wacław Taranczewski, Jan Lebenstein stworzyli dzieła doceniane szeroko, zarówno w kraju, jak i za granicą. Rok 1980, solidarnościowa rewolucja, a następnie stan wojenny, przyniosły nawrót tematyki i symboliki patriotyczno-martyrologicznej mającej w sztuce polskiej tak bogatą tradycję. Współczesne malarstwo polskie, wtopione w różnorakie działania artystyczne (Instalacje, techniki fotograficzne i komputerowe, video art. etc.) utrzymuje się na ogólnie dobrym poziomie oscylując pomiędzy naśladownictwem obcych wzorów, przeważnie amerykańskich, a lokalnymi odniesieniami, także do polskich dawnych tradycji artystycznych, sztuki sarmackiej i Jacka Malczewskiego, czego przykładem mogą być obrazy Leszka Sobockiego. {plusone}
· pojawia się malarstwo rodzajowe ( pejzaże, sceny rodzajowe, martwe natury, portrety, portrety zbiorowe · zainteresowanie naturą i realistycznym odtwarzaniem świata · zwrócenie największej uwagi na emocje · wyraźny światłocień i kontrast waloru · często widoczne na obrazie źródło , np. okno, świeca
Od dłuższego już czasu obserwować można wzrost zainteresowania – tak ze strony zawodowych badaczy sztuki, jak też szerszej publiczności – sztuką XIX wieku, która przez wiele dziesięcioleci pozostawała odtrącona i zdyskredytowana, gdyż nie mieściła się w panujących wówczas wzorcach artystycznej nowoczesności. I nie ma w tym nic dziwnego. Historia smaku artystycznego to właśnie dzieje takich degradacji i nobilitacji, zwrotów i przypomnień. Wiadomo, że zbiór dzieł określanych jako „najlepsze” się zmienia, że kanon arcydzieł nie jest nienaruszalny, a każde pokolenie co innego wydobywa, a co innego odrzuca z ogromnego zasobu sztuki minionej. Dziś „nowoczesność” jest już zamkniętą epoką, a nasz czas określa się jako „postmodernistyczny”. Dwudziestowieczne awangardy i ich kryteria nie są już dominującą normą, lecz przedmiotem historycznych analiz. Zmieniło się także ogólne nastawienie do XIX stulecia. Im więcej dzieli nas od niego dziesiątków lat, im bardziej zrywa się więź biologiczna, tym jaśniejsze się staje, jak głęboko korzenie świadomości współczesnej tkwią właśnie w XIX wieku. Przestały być przekonywające przeciwstawienia rzekomo staroświeckiej dziewiętnastowiecczyzny i dwudziestowiecznej „nowoczesności”, a wszystko co zdawało się nowe w naszej epoce odnajduje swój rodowód, swoje inspiracje, swoje ukryte źródła w „staroświeckim” wieku XIX. Straciły na ostrości podziały artystów na „postępowych” i „zachowawczych”, na „nowoczesnych” i „tradycjonalistów”, gdyż im lepiej poznane zostaje XIX stulecie, tym bardziej splątane i pokrzyżowane okazują się drogi rozwoju ówczesnej sztuki. Rehabilitacja XIX wieku dokonywała się stopniowo. Działo się to i za sprawą badań naukowych, i za sprawą wystaw dzieł i artystów zapomnianych, dzięki włączeniu w obszar widzenia i zainteresowania rozległych, a zapoznanych dziedzin twórczości artystycznej. Najbardziej efektownym owocem tych przewartościowań jest otwarte w 1986 roku w Paryżu Musée d’Orsay – muzeum sztuki XIX wieku, ukazujące imponującą panoramę malarstwa i rzeźby, gdzie obok romantyków, realistów i impresjonistów znalazło się równorzędne miejsce dla akademików, pompierów, idealistów, orientalistów, całej plejady artystów i dzieł, którzy zdegradowani długo nie mieli wstępu do sal muzealnych. Sprawa przewartościowania sztuki XIX wieku nie kończy się w naukowej historii sztuki i w muzeach. Dziewiętnastowieczne malarstwo, które niegdyś podobało się szerokiej publiczności, podoba się nadal. Różne są bowiem jego uroki i do różnych przemawiają gustów. Barwne historyczne spektakle i rzewne malowane opowiastki, erotyczne idylle i wiejskie sielanki, nastrojowe pejzaże i sentymentalne wizerunki kobiet i dzieci – każdy znajdzie coś miłego w tej sztuce. Jednych pociąga ona przewrotnym wdziękiem kiczu, innych rzetelnością malarskiego fachu, jeszcze innych tym, że przedstawia wszystko „jak żywe” i daje krzepiące poczucie rozumienia sztuki. I nie jest to żaden powód do drwin. Ukazanie takich właśnie, różnych wdzięków dziewiętnastowiecznego polskiego malarstwa jest celem tego albumu. Jego tytuł – „Malarstwo salonowe” – wymaga wyjaśnienia. W literaturze traktującej o sztuce europejskiej termin „salonowy” oznacza sztukę eksponowaną w oficjalnej instytucji wystawienniczej, jaką był coroczny paryski Salon. Sztuka Salonów to była sztuka tych wielkich wystaw o ogromnym, choć wciąż kwestionowanym prestiżu, pokazów ściągających tłumy zwiedzających, opisywanych, recenzowanych, decydujących o biegu artystycznej fortuny. To dopuszczenie obrazu na Salon bowiem było dla młodego twórcy początkiem kariery, to uzyskanie tam złotego medalu było tej kariery ukoronowaniem. Tylko przez Salon wiodła droga do sukcesu, stąd tak uparte i dramatyczne walki artystów o dopuszczenie ich dzieł do pokazu, stąd ciągnąca się przez pokolenia niechęć do wszechwładnego jury i próby wyzwolenia się od jego dyktatów, jakim był tak zwany Salon Odrzuconych otwarty w Paryżu w 1863 roku, czy, już u schyłku wieku, Salony Niezależnych. Także i polscy artyści dobijali się o uznanie na paryskim Salonie. Czasem z powodzeniem – sukcesem młodego Matejki był przyznany mu za Kazanie Skargi złoty medal na Salonie 1863 toku. Na ziemiach polskich sytuacja była jednak odmienna. Warszawska Zachęta, krakowskie Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych, kilka salonów prywatnych, jak warszawskie Ungra i Krywulta – to instytucje wielce zasłużone dla rozwoju sztuki polskiej w 2 połowie XIX wieku, żadna z nich jednak nie odgrywała w życiu artystycznym tak decydującej roli jak Salon paryski. Nie wycisnęła na nim swojego piętna. Polskie salony wystawowe bowiem nie były, jak we Francji, częścią państwowej administracji kulturą, z jej systemem zamówień, zakupów, nagród i stypendiów, stąd też nie mogły odegrać podobnej roli w instytucjonalnym życiu sztuki. Nie bez znaczenia był też fakt, że uznanych artystów nie interesowały warszawskie czy krakowskie salony, które (słusznie zresztą) uważano za prowincjonalne w porównaniu z salonami paryskimi, wiedeńskimi czy monachijskimi. U nas zatem pod pojęciem „salonowe” rozumie się raczej takie malarstwo, które wykazuje cechy w języku potocznym kojarzone z określeniem „salonowy” i to rozumienie przyjęto dla potrzeb tej książki. Nazwa ta nie pretenduje ani do naukowej ścisłości ani do pojęciowej precyzji. Określa malarstwo profesjonalnie sprawne, ale nie roszczące ambicji sztuki „wielkiej” czy „narodowej”. Ot, malarski odpowiednik salonowej konwersacji, która obracać się może wokół spraw bardzo różnych, nigdy jednak nie przeradza się w głębszą debatę czy zażartą dyskusję. Wybrane tu do prezentacji obrazy nie tworzą żadnej stylowej jedności, można je wiązać z wieloma artystycznymi kierunkami: romantyzmem, realizmem, akademizmem, symbolizmem, w różnych ich odcieniach i odmianach. Większość z nich jest dziś mało znana. Wiele z nich nie było nigdy reprodukowanych, nie należą też do rzędu dzieł „galeryjnych”. Inne, niegdyś znane, a nawet sławne, na długo zniknęły w muzealnych magazynach. Obok nich pokazano kilka obrazów nadal powszechnie znanych, które umieszczone w zmienionym kontekście mogą objawić inne oblicze i inne wartości. Słowem, znajdzie się tu sztuka zarówno „wysokiego”, jak popularnego obiegu. Album zatem ma być przywołaniem obrazów nieznanych i przypomnieniem niegdyś znanych. Nie miejsce w nim na generalne przewartościowania. Dość, jeśli wzbogaci on panoramę malarstwa polskiego 2 połowy XIX wieku. A było to półwiecze najważniejsze w jego rozwoju. Nigdy, ani przedtem, ani potem, malarstwo nie zajmowało takiego miejsca w narodowej kulturze. W ciągu tego półwiecza przebyło ono ogromną drogę od „wielkiego nic” (jakim, zdaniem Stanisława Witkiewicza, była sztuka polska przed 1850 rokiem) do przejęcia po poezji romantycznej posłannictwa „sztuki narodowej”, co znalazło symboliczny wyraz w wawelskiej uroczystości wręczenia Janowi Matejce berła interreksa. Stało się to w przeciągu zaledwie lat kilkudziesięciu i to nie tylko za sprawą Matejki, nie tylko za sprawą wielkich malarzy i ich dzieł. Za wielkimi stała rzesza artystów mniejszej miary, którzy tworzyli taką sztukę, jakiej oczekiwała publiczność – a zatem atrakcyjną, wzruszającą, a nade wszystko dla każdego zrozumiałą, którą łatwo było przyswoić i zaakceptować. Bo przecież sztuka tamtego czasu to nie tylko sztuka wieszczów, ale i epigonów, nie tylko twórców wielkich płócien, ale i skromnych obrazków, nie tylko „budowniczych świadomości narodowej”, ale też tych, którzy kształtowali popularny wizerunek narodowych dziejów, czy też po prostu malowali piękne kobiety, konie czy kwiaty. Polska sztuka XIX wieku była z wielu względów sztuką tradycyjną, nastawioną raczej na tworzenie czytelnego języka społecznego porozumienia, długo obojętną na spory estetyczne toczone gdzieś w Europie. Dlatego też jej ocena wypada negatywnie, gdy mierzyć ją obcymi kryteriami artystycznego nowatorstwa. Tymczasem przeciwnie, to malarstwo jest interesujące nie dzięki swej oryginalności czy indywidualnej inwencji, lecz właśnie przez swój tradycjonalizm, przez nagromadzenie nabytych sposobów przedstawiania, kumulację rutynowych zabiegów malarskich. W swej konwencjonalizacji malarstwo to było bliskie stworzenia umownego „języka”, który umożliwiał odbiorcom w sposób jednoznaczny i zgodny z intencjami twórców odczytywanie przedstawionych postaci i zdarzeń. Aby przybliżyć sposób ówczesnego widzenia, rozumienia i oceny obrazów, często przywoływane tu będą opinie towarzyszącej im wtedy krytyki, co lepiej pozwala usytuować omawiane obrazy w „horyzoncie oczekiwań” wobec sztuki właściwym tamtej epoce. Pamiętać też trzeba, że powszechnie przyjęta wówczas hierarchia artystycznych sław była odmienna, że długo na najwyższym piedestale pozostawała trójca: Matejko – Brandt – Siemiradzki i ten fakt powinien relatywizować także nasze kryteria i oceny. Czy jednak pomieszanie razem Matejki i jego uczniów, braci Gierymskich i beniaminków monachijskich handlarzy dzieł sztuki, jak Wierusz-Kowalski i Czachórski, jest zabiegiem dozwolonym? Już w 1902 toku oburzano się w modernistycznej „Chimerze”: „(…) Bazary zwane wystawami, prezentowały spokojnie tuż obok siebie, krytycy omawiali z jednaką powagą, publiczność oglądała z jednakim zadowoleniem dzieła Matejki, Chełmońskiego, Pankiewicza, Malczewskiego – i płótna Styków, Krzeszów, Stachiewiczów – i nikt nie pomyślał nawet, że ta szeroka dobroduszność w stosunku do «sztuki swojskiej» równa się obeldze wyrządzonej wielkim istotnie mistrzom naszym”. Wydaje się, że upływ czasu pozwala patrzeć na sztukę „Styków, Krzeszów i Stachiewiczów” z odpowiedniego dystansu i widzieć w niej nie tylko artystyczne mielizny, ale też swoiste wartości, a na pewno znakomite świadectwo epoki, jej gustu, upodobań, stosunku do sztuk, co do których nikt jeszcze wtedy nie miał wątpliwości, że są i powinny być „piękne”. ★ Chociaż Stanisław Witkiewicz z pasją dowodził, że nieważne jest, czy obraz przedstawia Kaśkę siejącą rzepę czy Zamoyskiego pod Byczyną, bo w malarstwie liczy się nie to „co”, lecz „jak? – dla dziewiętnastowiecznej publiczności przesłanką popularności obrazu był jego temat. Co więcej, w świadomości ówczesnej głęboko zakorzeniona była tradycyjna hierarchia gatunków malarskich, zgodnie z którą najznaczniejsze było malarstwo „historyczne”, pod którym to pojęciem rozumiano zresztą wszelkie malarstwo podejmujące tematy poważne i wzniosłe. Takie gatunki, jak pejzaż czy malarstwo rodzajowe, długo widziano jako pośledniejszy rodzaj sztuki. Oceny obrazów w dużej mierze uzależnione były zatem od tego, jak wysoko mierzył artysta w wyborze przedmiotu przedstawienia. Stąd też dla prezentacji wybranych obrazów najsposobniejszy wydaje się układ tematyczny. W każdym bowiem z tematycznych gatunków malarskich – jak portret czy malarstwo historyczne – prześledzić możemy znamiona „salonowe”. „Salonowe” mogą być nawet obrazy o treści religijnej – i od nich, zachowując tradycyjną hierarchię, zaczniemy. Jednym z charakterystycznych zjawisk w dziewiętnastowiecznym malarstwie jest wielka popularność obrazów o tematyce religijnej, które wszakże nie miały kultowego przeznaczenia, lecz malowane były „na Salon”, na wystawę czy ogólniej – dla celów świeckich. Owo świeckie przeznaczenie pozwalało malarzom wykraczać poza tradycyjną ikonografię chrześcijańską lub, przeciwnie, traktować tradycyjne tematy w sposób nieskrępowany wymogami nakładanymi na dzieła o kościelnym przeznaczeniu. Czasem była to sztuka wypływająca z osobistych religijnych potrzeb i przeżyć, czasem tworzono pozytywistycznie „naukową” wizję wydarzeń ewangelicznych, czasem chciano burzyć wielowiekowe konwencje. Polska obyczajowość religijna raczej nie pozwalała na to ostatnie. Natomiast zawsze tu żywy kult Matki Boskiej stwarzał szczególne zapotrzebowanie na bardziej prywatną, intymną bądź też swojską wizję jej postaci. Trudno o lepszą odpowiedź na taką potrzebę niż cykl obrazów Piotra Stachiewicza Legenda o Matce Boskiej (Królowa niebios). Obrazom towarzyszył okazały album wydany przez Gebethnera, także ilustrowany przez Stachiewicza, w którym legendy, o ludowości zaświadczonej przez naukową bibliografię, zostały spisane przez Mariana Gawalewicza. „W czasach tak bardzo chłodnego racjonalizmu i krańcowej trzeźwości pojęć jest to zapewne śmiałym i ryzykownym zamiarem występować z dziełem na wskroś samą fantazją natchnionym, naiwną wiarą prostaczków przesiąkniętym, a mającym na swoją obronę tylko samą poezję przedmiotu, ale poezję tak czystą, tak piękną, tak wiecznie świeżą, jak to powietrze kwietnych łąk i zielonych lasów, wśród których źródło jej wytrysło” – pisał w przedmowie do Legend Gawalewicz. Zamiar nie okazał się jednak ryzykowny. Sukces obrazów i wydawnictwa był ogromny. Kartony kupione przez austriackie ministerstwo oświaty zostały następnie ofiarowane Muzeum w Sukiennicach, obrazy zaś nabył hrabia Mikołaj Rej. Ale też Stachiewicz – ulubiony przez publiczność ilustrator Sienkiewicza – znakomicie umiał dostosować się do jej upodobań. Jego Maryja jest dziewczęca i macierzyńska zarazem. Jest królową niebios, ale też swojskich pól i lasów. Na ziemi chroni skowronki przed jastrzębiem, tuląc dzieciątko idzie przez brzezinę, z kądzielą wije białą nić wśród stada baranków. W niebie odbiera męczeńskie palmy, wiedzie procesje przez rajskie liliowe łany, na bezkresnych, zawieszonych wśród obłoków schodach wije wianki nowożeńcom. „W niebie z soboty ku niedzieli cudna woń róż i lilii bije; Maryji znoszą je anieli, a ona z kwiatów wianki wije i ogrodniczka Boża, z wieńców szle daty swe dla oblubieńców” – przytaczał ludowe wierzenia Gawalewicz. Inni widzieli obrazy Stachiewicza jako „sięgające na dno ducha poezji ludowej”, wyrażające „naiwną wiarę ludu”. Aż poirytowany tymi zachwytami odezwał się Cezary Jellenta: „Gdyby zresztą wizerunki, polukrowane wierszykami p. Gawalewicza płynęły z namaszczenia, mniej by chyba pachniały paryskimi perfumami. Takie arystokratyczne, dystyngowane pojmowanie świętej postaci Matki Zbawiciela sprzeciwia się zupełnie prawdziwej religii. Jej smukłość, wysoki wzrost, delikatne ruchy przypominają raczej typ jakiej zubożałej księżniczki, która poszła do służby i wykonywa swe roboty przez rękawiczki. Słowem, rysunki te grzeszą manierą salonową i tylko podatnej sugestiom publiczności naszej mogły być zalecane jako arcydzieła. I to się nazywa ludowym wyobrażeniem o Najświętszej Pannie. Ironia… Jednak, jak się rzekło, cykl p. Stachiewicza kursuje wśród masowego naszego ogółu za podrabianym paszportem odrodzonego mistycyzmu. Świadomie więc czy bezwiednie stał się zarazem jednym z symptomów zwrotu ku poezji w malarstwie (…)”. Matka Boska Stachiewicza, choć malowana w latach dziewięćdziesiątych, istotnie nie ma nic wspólnego z tworzonymi przez artystów Młodej Polski Matkami Boskimi w góralskich kożuszkach i zapaskach, których ludowości nikt wówczas nie kwestionował. Bliższa takiej wizji jest Najświętsza Panna Maria Wiosenna Konstantego Mańkowskiego. Przysiadła w polu przy kołysce plecionej z łyka i zawieszonej na kwitnącej jabłoni. Pejzaż jest mazowiecki, ale Madonna wygląda jakby zeszła ze świętego obrazka, a trawę u jej bosych stóp barwią żonkile, prymule i hiacynty, których próżno by szukać na nadwiślańskich łąkach. Dzieciątko Jezus – to inny motyw popularnego malarstwa religijnego. Niektóre wizerunki świadczą o wyjątkowej trwałości barokowych wyobrażeń dewocyjnych, przyjmują tylko bardziej sentymentalny charakter – jak Chrystus jako dziecko z koroną cierniową w rękach, namalowany przez wileńskiego malarza Wincentego Ślendzińskiego. Natomiast sięgając do scen z Ewangelii dążono wtedy częstokroć do ukazania ich jakby „obok” przekazanego przez Pismo wydarzenia. Miało być w tym mniej konwencji, więcej osobistego odczucia. Taki jest obraz Feliksa Szynalewskiego Chrystus wychodzący ze świątyni. Szynalewski, malarz krakowski, uczeń Wojciecha Stattlera, był głównie twórcą obrazów religijnych. Obraz chwalono: „(…) chociaż nowością pomysłu nie uderza, wszelako żadną sprzecznością nie miesza poważnej myśli, jaką uzmysławiać powinien obraz religijnej treści” („Tygodnik Ilustrowany”, 1863). Co jednak uderza w prasowych wzmiankach tyczących obrazu, to brak ustalonego tytułu. Raz nazywano go Dwunastoletni Jezus wychodzący z synagogi, kiedy indziej Chrystus między mędrcami w Jerozolimie, to znów Znalezienie Jezusa w kościele. Jeszcze w 1885 roku Wojciech Gerson pisał o obrazku Szynalewskiego przedstawiającym Chrystusa Pana dwunastoletnim chłopięciem, iż „czyni wrażenie bardzo wdzięczne i miłe” („Tygodnik Ilustrowany”). Owe różnice tytułu wynikają właśnie z niemożności jednoznacznego umieszczenia wyobrażenia w tradycji ikonograficznej. Albowiem artysta ani nie przedstawił dwunastoletniego Jezusa wśród doktorów, ani też odnalezienia Go w świątyni (co zwykle malowano w oparciu o ten fragment Ewangelii św. Łukasza), lecz wyobraził scenę jakby o kilka chwil późniejszą: doktorzy zostali w świątyni, a Józef i Maryja patrzą uspokojeni na Jezusa, który stąpając po schodach usłanych różami błogosławi zebrany tłum, Jan Chrzciciel zaś całuje kraj jego szaty. Jedną z tendencji bardzo typowych dla dziewiętnastowiecznego malarstwa parareligijnego było „uczłowieczanie” Chrystusa bądź wprowadzanie Zbawiciela w scenerię współczesną, między ludzi. Ta tendencja, wyrastająca z pewnych koncepcji religijnych i mająca bogate zaplecze literackie, nie była w Polsce szczególnie popularna. Dość wyjątkowym jej przykładem jest obraz Chrystus nie dopuszczony Włodzimierza Łuskiny, malarza i literata. Chrystus, z dzieckiem kryjącym się pod płaszczem, stoi u progu pałacowego wnętrza, do którego broni mu wstępu lokaj niosący tacę z trunkami. Pod innym wszakże względem obraz jest typowy. Kontrast postaci Zbawiciela i pałacowych wnętrz, jego ciemnej szaty i lśniącej czerwienią i złotem liberii lokaja, dostojny spokój Chrystusa i arogancki gest fagasa – całe wyobrażenie oparte jest na przeciwstawieniach. Tak pożądana „czytelność” malarstwa dziewiętnastowiecznego polega między innymi na tym, iż kompozycje zazwyczaj budowano na kontrastach, zarówno czasowych, jak przestrzennych, ale zawsze jednoznacznych i oczywistych. Mógł to być zatem kontrast bliskiego i dalekiego, znanego i nieznanego, wiecznego i przemijającego, przeszłości i teraźniejszości czy bogactwa i biedy. Na takich właśnie kontrastowych zestawieniach opartych jest bardzo wiele motywów ówczesnego popularnego malarstwa. Na przykład: tytuł obrazu Stanisława Woyneko-Tomkiewicza Dwa światy dopowiada kontrast mrocznego klasztornego wnętrza i rozsłonecznionego widoku rozpościerającego się za zakratowanym oknem. Motyl, potoczny symbol ulotności, ale i urody życia, przysiadł na rozłożonej na parapecie książce do nabożeństwa. Ten wysłaniec dalekiego, otwartego świata zasiał niepokój na pięknej i młodej twarzy zakonnicy. Przyczyn tego niepokoju możemy się tylko domyślać. I tu dotykamy jeszcze jednej cechy charakterystycznej dziewiętnastowiecznego malarstwa opowiadającego historie i anegdoty. Obraz wszak nie może opowiedzieć całej historii, może przedstawić tylko jedną jej chwilę. A zatem wybierając malarskie motywy i momenty starano się robić to tak, aby pozostawić widzowi pole do domysłów, pozwolić mu obudować zobrazowaną chwilę przypuszczeniami i wnioskami. Do tego niepotrzebna była żadna wiedza, starczało zwykłe doświadczenie życiowe i zdolność banalnych skojarzeń. A zatem w tym wypadku: dlaczego ta młoda, piękna dziewczyna zamknęła się w klasztorze? Co zaszło w jej życiu, że podjęła taką decyzję? A może ją za nią podjęto? Co stanie się z nią dalej? Takie pytania postawić potrafi każdy, każdy też znajdzie jakieś odpowiedzi. Lecz właśnie takie obrazy umożliwiające widzowi rekonstrukcję całego ciągu zdarzeń ceniono i lubiono, one niezawodnie wywoływały uczuciowy rezonans. Wybierając motyw taki, który widz mógł sam dopełnić, dopowiedzieć, dbano zarazem, aby był on na tyle prosty, aby sprowokowane przez niego domysły mogły być wystarczająco ugruntowane. To bowiem zapewnia odbiorcy tak pożądane poczucie „zrozumienia” obrazu. Dostarcza tego typu satysfakcji, jaką daje sprawdzenie się własnych przewidywań. Nie jest to przyjemność estetyczna, lecz zadowolenie płynące z samopotwierdzenia. Jest to jeszcze jedna z przyczyn, dla których „artystyczne” kryteria wartościowania nie zawsze są właściwe dla oceny popularnego malarstwa dziewiętnastowiecznego. Wobec tamtych obrazów widz mógł mieć spokojną ufność, że nie nastręczą wahań i zwątpień. Niechęć, jaką często budziły i budzą obrazy „niezrozumiałe”, wynika właśnie z braku tej satysfakcji, z doznania zawodu, z poczucia „wyprowadzenia w pole”. Przewrotne obrazy prowokujące do snucia domysłów wiodących donikąd, obrazy o „nierozładowanym” napięciu będą dopiero domeną symbolizmu, epoki, która była reakcją na nieskomplikowane i czytelne malowane opowieści. Gatunkiem tematycznym, dzięki któremu malarstwo polskie zyskało w 2. połowie XIX wieku swą wysoką społeczną rangę było malarstwo historyczne. Stało się tak głównie za sprawą wielkich płócien Jana Matejki. W cieniu sztuki interreksa kwitło wszakże malarstwo historyczne skromniejszego pokroju. Nie znajdziemy w nim ani matejkowskiej historiozofii, ani grottgerowskiej martyrologii. Obrazując rodzime dzieje nie podejmuje ono wielkich problemów narodowej historii, lecz ukazuje je przez pryzmat anegdoty, nadając wydarzeniom wymiar nie pomnikowy, lecz kameralny. Od pól bitewnych woli scenerię dworskich komnat, od rozstrzygania przyczyn klęski woli krzepiące obrazy wspaniałej przeszłości, nad to, co trudne przedkłada to, co powszechnie zrozumiałe i akceptowane. Powstały we Włoszech obraz Kazimierza Mireckiego Wprowadzenie muzyki włoskiej na dwór Zygmunta I przez Bonę pozwala to malarstwo dobrze scharakteryzować. To, co dostrzegamy w pierwszej chwili to barwna scena dworska rozgrywająca się we wnętrzu w stylu włoskim, otwierającym się wysoką serlianą[1] na parkowy krajobraz. Prezyduje jej wsłuchana w muzykę włoskiego lutnisty królowa Bona, przykuwająca wzrok lśniącą bielą jedwabnej sukni. Później dopiero odkrywamy drugiego bohatera obrazu – to ukryty w mroku Zygmunt Stary. Niczym matejkowski Stańczyk (namalowany kilkanaście lat wcześniej) usuwa się on od dworskiego gwaru, pogrążony w niewesołej zadumie. Ale Stańczyk Matejki był jedynym bohaterem obrazu. Na nim i na jego rysujących się na zasępionej twarzy myślach „wobec straconego Smoleńska” skupiona była cała uwaga. Bal – ukazany dla przeciwstawienia złowróżbnym przeczuciom królewskiego błazna beztroski dworu Bony – widoczny był zaledwie przez uchylone drzwi. Z tego przeciwstawienia pozostał w obrazie Mireckiego tylko niechętny Bonie stereotyp – oto królowa, która otoczona dworakami oddaje się błahym i, co gorsza, cudzoziemskim rozrywkom nie dzieląc z małżonkiem niepokojów panowania. Także w kompozycji obrazu nastąpiło całkowite przesunięcie akcentów. To nie dwór jest tłem, to raczej Zygmunt jest postacią marginalną, ginącą w efektownej scenie włoskiego koncertu. Historia staje się tu kostiumowym widowiskiem, którego aktorzy odgrywają role powszechnie znane. I takie właśnie jest owo popularne malarstwo historyczne. Współtworzy i utrwala stereotypy, poucza odwołując się do powszechnie znanych wątków, rozbudzając pospołu dzielone emocje. Czasem jest po prostu jak dydaktyczna ilustracja. Goście na Uczcie u Wierzynka (obraz Bronisława Abramowicza) siedzą jak za prezydialnym stołem, aby możliwa była ich dokładna prezentacja i abyśmy zapamiętali, kogo to gościł Kazimierz Wielki na krakowskim zjeździe monarchów. Kiedy indziej przypomina potoczne anegdoty. „Disce puer latinae” – to przecież mówi do chłopca Stefan Batory odwiedzający żaków (Antoni Gramatyka). Scena ta należała do żelaznego repertuaru dydaktycznego. W wydanym w 1861 roku Ilustrowanym abecadliku historycznym dla dzieci polskich układu Teofila Nowosielskiego, obok drzeworytów wyobrażających władców polskich, umieszczono też 12 rycin według rysunków Wojciecha Gersona, przedstawiających między innymi Stefana Batorego otoczonego dziećmi, które zachęca do nauki; Jana Sobieskiego zasadzającego drzewa w ogrodzie wilanowskim i zachęcającego dzieci do pracy; dzieci zbierające z ziemi kule nieprzyjacielskie i oddające je Stefanowi Czarnieckiemu, udającemu się na wojnę z nieprzyjacielem itp. Nade wszystko bowiem malarstwo ówczesne stawia przed oczy drogie polskiemu sercu historyczne postaci. Obrazuje je przy tym nie jako sprawców wielkich dziejowych wydarzeń, lecz jako bohaterów ludzkich dramatów i namiętności. Jan III Sobieski i Marysieńka, Barbara Radziwiłłówna i Bona Sforza, królowa Jadwiga, król Staś, książę Józef, kochani czy nienawidzeni, ale zawsze swoi i znani – to główne postaci galerii popularnego malarstwa historycznego, bohaterowie złotych i czarnych narodowych legend, zwykle ukazywani zgodnie z ogólnie przyjętym stereotypem. A więc Jan III i Marysieńka malowani przez Wandalina Strzałeckiego: on łączy cnoty heroiczne i rodzinne, ona lekko roztargniona, bawiąc się z pieskiem przyjmuje hołdy swego sarmackiego Jahniczka. „Zapewne artysta chciał ukazać jak błahemi rzeczami zajmowała umysł swego małżonka piękna królowa i jak umiała uczynić sobie posłusznym bohatera” – objaśniał scenę krytyk. Taż sama jednak Marysieńka wobec wiedeńskiej potrzeby żegna króla pełna małżeńskiej troski – jak to przedstawił nam Wojciech Gerson. Scena pożegnania królewskiej pary przed wyprawą wiedeńską podejmowana była przez wielu malarzy (sam Gerson malował ją parokrotnie). Jest ona bowiem wyjątkowo efektownym wcieleniem wielce popularnego motywu pożegnania, który znajdował w sztuce XIX wieku niezliczone realizacje patriotyczne, melodramatyczne, sentymentalne. Najczęściej są to pożegnania kobiety z mężczyzną idącym na wojnę: „bywaj dziewczę zdrowe, ojczyzna mnie woła (…)”. Ten motyw bowiem także jest przykładem wyobrażenia, które prosi się o dopełnienie, dopowiedzenie przez widza – o czym powyżej była mowa. Jest to scena nierozerwalnie związana z wydarzeniami, które ją poprzedzają i które po niej mają nastąpić. Jest częścią jakiejś fabuły. To, co ma być, każe pożegnać to, co było. Żegna się bliskie dla tego co dalekie. Domowe zacisze porzuca dla spraw dalekiego świata. Od swojskiego odchodzi się do obcego, od znanego – ku nieznanemu. Pożegnanie jest przejściem, „przekroczeniem progu” dzielącym jeden etap życia od drugiego. Wszystkie te przeciwstawienia, którymi tak często operuje malarstwo dziewiętnastowieczne, przesądzają o emocjonalnym oddziaływaniu scen pożegnania. Temu uczuciowemu spięciu motyw zawdzięczał swą popularność w sztuce tak poszukującej łatwych do przekazania wzruszeń. Popularność związku Jana III i Marysieńki zaćmiewał inny królewski mariaż – Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny. Tamten obfitował tylko w rodzinne anegdoty. Tu zaś splot sensacyjnych wątków: królewska namiętność pokonująca przeszkody, kariera Kopciuszka, dworskie intrygi, podejrzana o trucicielstwo teściowa, przedwczesna śmierć młodej i pięknej królowej, zrozpaczony wdowiec uciekający się do sztuki czarnoksięskiej, aby ujrzeć choć ducha ukochanej – złożył się na niezwykłą fabułę pobudzającą wyobraźnię pisarzy, poetów, malarzy, nie wyłączając zawodowych historyków. Legenda Barbary nie ma sobie równej w rodzimych dziejach, dość ubogich w romanse i skandale. Toteż gdy Józef Simmler wystawił w 1860 roku w salach Wystawy Krajowej swój obraz Śmierć Barbary Radziwiłłówny, tak wspominał to wydarzenie Wojciech Gerson: „Obraz (…) nie tylko ściągał tłumy ciekawych i zachwyconych, ale trzymał pod wrażeniem tak przemożnem, że w sali, gdzie był na ścianie zawieszony, nikt głośnego słowa wymówić nie śmiał, nikt donośniejszym stąpnięciem ciszy nie przerywał; jakby oczom patrzących żywo obecna była i boleść nieszczęśliwego króla i cichy sen wieczny młodej królowej wymagał uszanowania chwili, w której palec Boży spoczął na jej skroni, powołując ku sobie duszę wyswobodzoną z boleści ziemskiej pielgrzymki”. A inni sprawozdawcy notowali: „(…) gdy ujrzano [Barbarę] na łożu skonania, z zadziwiającą prawdą śmierci oddaną, publiczność została wstrząśnięta do głębi tak istotnym widokiem zgonu znanej i kochanej osoby. Stąd to często można było spotkać między patrzącymi głębokie westchnienie, łzę ukradkiem otartą i to uroczyste milczenie, którego nikt z widzów nie śmiał przerwać, by nie zmącić przejmującego uczucia, jakiego doznaje się znalazłszy się oko w oko ze śmiercią (…) Opowiadano nam na przykład o jakiejś kobiecinie, która długo patrząc na malowidło, po niejakim czasie przeżegnała się i odeszła z wolna, zapewne w chwilowym zapomnieniu pomodliwszy się u łoża zmarłej niby osoby (…) jak mówiono, ktoś w zapomnieniu chciał ruszyć książkę leżącą na fotelu, co stoi przy łożu królowej”. Wszystkie opisane reakcje: zachowywanie wobec obrazu ciszy i powagi stosownej w domu żałoby, westchnienia i ocieranie łez, sięganie po namalowane przedmioty – są przykładami zjawiska znanego z wielu dziedzin artystycznych, jakim jest wkraczanie życia w sztukę, naruszanie jej tam poprzez traktowanie bohaterów utworu jako żywych (lub naprawdę zmarłych) ludzi, scenerii zaś jako rzeczywistego otoczenia. Intencja taka była w tym wypadku wspólna malarzowi i widzom. Z jednej strony wyraża się ona w wykończeniu każdego szczegółu obrazu w sposób osiągający najwyższe złudzenie, z drugiej – w postawie publiczności, łatwo i chętnie poddającej się iluzji i uczuciowym podnietom płynącym z obrazu. Podnoszone przez krytyków takie cechy obrazu jak „żywa obecność”, „dotykalna rzeczywistość”, zwodnicza mimetyczność przedstawienia, która „każe zapomnieć, że się stoi przed obrazem”, dzięki czemu następuje zatarcie granicy między sztuką a rzeczywistością – to jedne z najpowszechniej poszukiwanych w XIX wieku zalet malarstwa. Obraz Simmlera doskonale odpowiadał takim potrzebom i oczekiwaniom. Stąd też jego popularność przerasta wszystkie inne, dość liczne w owym czasie wyobrażenia Barbary. Spomiędzy nich przypominamy tu obraz Franciszka Żmurki, także przedstawiający śmierć królowej, gdzie erotyzm i teatralne gesty zastąpiły powściągliwą simmlerowską eligijność, a luźna, szkicowa technika nie dawała już złudzenia „żywej obecności”. Żadnej z polskich królowych nie malowano tak chętnie jak Marysieńki i Barbary. A gdy je malowano – to znów utrwalając potoczne wyobrażenia. A więc dobra i kochana przez lud Jadwiga – matka chrzestna Litwy, która, niby w Śpiewach historycznych Niemcewicza: „z wieńcem na głowie, w złotolitej szacie, łagodnem okiem na lud swój spoziera” (Władysław Ciesielski). I jakby jej przeciwstawienie: władcza, pyszna, obca, budząca nieufność królowa Ryxa (Wojciech Gerson). Te i wiele podobnych obrazów to jakby malarskie odpowiedniki Wieczorów pod lipą Lucjana Siemieńskiego, które dla kilku pokoleń dziewiętnastowiecznych Polaków były domową lekcją patriotyczno-narodowej historii. Owa popularna historia bowiem jest głównie widziana poprzez jej aktorów, bardziej w wymiarze ich życia niż w wymiarze życia narodu. Upadek Polski można było pokazać tak, jak to zrobił Matejko w Rejtanie – dając sumę wielu wydarzeń, a nadto oskarżając, szarpiąc sumienia, rozdrapując rany. Ale też można było rzecz ukazać jako osobisty dramat ostatniego króla, dramat rozgrywający się między beztroskim festynem w Łazienkach a przytłoczonym przez portret Katarzyny II apartamentem w Petersburgu, gdzie Łazienki są już tylko wspomnieniem, obrazem, który zdetronizowany Stanisław August ogląda tłumiąc chustką płacz (Jan Czesław Moniuszko). A pokrzepienie dla zbolałych w niewoli serc nieśli też bohaterowie, jak najdoskonalej wcielający rycerski mit książę Józef Poniatowski (Józef Chełmiński). Ogromne i powszechnie dzielone przywiązanie do niektórych historycznych postaci sprawiało, że wielokrotnie malowano Marysieńkę Sobieską, Barbarę Radziwiłłównę czy księcia Józefa. Powtarzalność postaci, scen i wątków jest jedną z uderzających cech polskiego malarstwa historycznego. Owszem, krytyka nawoływała, aby sięgać po „nie oklepane temata”. Mógł to być dramat Stanisława i Anny Oświęcimów, mogło być inne dramatyczne wydarzenie, których w obfitości dostarczała przeszłość. Prawie zawsze jednak, nawet szukając tematów oryginalnych, sięgano do przeszłości rodzimej. Jest to jeszcze jedna z cech szczególnych polskiego malarstwa historycznego, która różni je od malarstwa tych krajów europejskich, gdzie malarze nie obciążeni patriotycznymi powinnościami swobodnie penetrowali przeszłość różnych krajów, poszukując tematów szczególnie intrygujących, skandalicznych lub krwawych. Obrazy takie jak Śmierć Acerna Wilhelma Leopolskiego czy nastrojowa Pieśń o zburzeniu Jerozolimy Wandalina Strzałeckiego (choć nawet ten zawiera w ukrytej formie narodowe treści) należą w polonocentrycznym malarstwie polskim do rzadkości. Jest też w dziewiętnastowiecznym malarstwie wiele scen historycznych, które ani nie odwołują się do żadnego konkretnego wydarzenia dziejowego, ani nie ukazują znanych postaci. Tworzą one szczególny gatunek malarski, który można nazwać „kostiumowym” (tak jak się mówi o filmie kostiumowym, oba gatunki łączy zresztą wiele podobieństw). Obrazuje ono sceny rodzajowe (a zatem codzienne i anonimowe), lecz ukazane w historycznej scenerii i kostiumie. Renesansowa Uczta Władysława Bakałowicza nie przypomina żadnych historycznych postaci, nie wiemy też, kim jest dostojna babcia, której tak energicznie toruje drogę troskliwa wnuczka (Wojciech Gerson), anonimowi są bohaterowie osiemnastowiecznych scen kostiumowych malowanych przez Aleksandra Gierymskiego, w tym także powszechnie znanej Altany. Nierzadko sceny te pełne są „poczciwej” satyry, której przedmiotem może być zarówno sarmatyzm, jak cudzoziemczyzna, choć sympatia niezmiennie umieszczona jest po stronie tego, co „nasze”, „swojskie”, choćby to był tylko sumiasty, szlachecki wąs. Szkoda wąsów! – tak zatytułowany jest obraz Leonarda Straszyńskiego. Czy to „żona zmusza warunkiem intercyzy wyrzec się kontusza”? W toalecie uperuczony cyrulik dokonuje operacji na tytułowych wąsach, co czyni ku wesołości żony i rozpaczy wiernego sługi, który oddala się z polskim strojem i szablą, podczas gdy w pogotowiu już czeka haftowany frak, jedwabna kamizelka i trójgraniasty kapelusz. Bardziej też szlachcie pasuje otoczenie zacnego bernardyńskiego klasztoru niż literackiego salonu – jak to wynika z obrazów specjalizującego się w tematyce staroszlacheckiej Jana Czesława Moniuszki. W końcu XIX wieku prestiż i ranga malarstwa historycznego gwałtownie zmalały. Po jego apogeum, jakim była twórczość Matejki, nastąpił szybki schyłek. Traciły też na znaczeniu dawne podziały tematyczne, tak do niedawna istotne zarówno dla krytyki, jak i publiczności. Obraz historyczny już nie musiał być oceniany wyżej niż rodzajowy, zresztą coraz częściej gatunkowe określenia okazywały się nieprzystające do artystycznej rzeczywistości i do obrazów nie mieszczących się w żadnej z tradycyjnych kategorii. Nowe prądy artystyczne płynące z tak chętnie odwiedzanych przez polskich artystów Paryża i Monachium, takie jak naturalizm czy impresjonizm, odrzucały to wszystko, co z niechęcią określano jako „literaturę” w malarstwie. Związana z nimi krytyka postulowała tematykę współczesną albo też całkowitą obojętność dla tematu, owe „dobrze namalowane główki kapusty”. Wiele obrazów podejmujących tematykę współczesną nie ma jednak wiele wspólnego z programowymi założeniami, raczej kontynuuje stare wątki malarstwa rodzajowego, szczególnie te odwołujące się do uczuciowości widza. Przykładem niech będą wyobrażenia sierot. W ówczesnej Polsce motyw sierocy (podobnie jak wyobrażenia wdów, samotnych lub obarczonych dziećmi) niósł zwykle czytelne dla wszystkich, żałobne, narodowe aluzje. Nie zawsze jednak tak być musiało. Upodobanie do tych ściskających serce obrazków było powszechne. Malowano je więc przez dziesięciolecia, czy to jeszcze w konwencji biedermeierowsko-sentymentalnej (jak Maria Cukrowiczówna czy Wincenty Ślendziński), czy później zgoła naturalistycznej (jak Stanisław Grocholski). Każdego bowiem wzruszy los sieroty, tak jak każdego wzruszy los małego skrzypka, który zapewne tylko wiernego psiaka ma za opiekuna (Wandalin Strzałecki). Owa łatwość wzruszenia czy rozczulenia, jaką gwarantował motyw dziecięcy, sprawiła, że w XIX wieku malowano tak wiele dzieci, jak nigdy przedtem. Malowano biedne sieroty, ale też zamożne pociechy, jak ta pełna nie zamierzonej chyba pikanterii Dziewczynka z lalką – rekonwalescentka Wandalina Strzałeckiego. Panienka ma się wyraźnie lepiej, z satysfakcją ogląda nową lalkę, koronkowa koszulka odsłania tłuste kolanko i dziecięcy biuścik, na stoliczku nocnym obok flaszki z lekarstwem leżą wzmacniające winogrona. Jej siostrzyczką mogłaby być równie pulchna Bezwiedna kokietka, namalowana przez wziętego portrecistę Leopolda Horowitza. Jak podobały się takie obrazki i jak serio je traktowano, świadczą zachwyty sprawozdawców prasowych. W „Kurierze Warszawskim” (1868) pisano: „[Horowitz] przysłał na wystawę obraz La coquette sans le savoir, co znaczy Bezwiedna kokietka. Czy jest to portret czy studium z fantazji, nie byliśmy wcale ciekawi domyślać się, ani zapytywać, «kokietka» bowiem jest śliczna, w batystowej koszulce, w której jej przecież wolno było ukazać się publicznie, gdyż ma najwięcej lat pięć i tak miękko namalowana, że patrząc na nią podziwialiśmy jedynie urok miłości, jakim pan Horowitz owiał swe płótno. Z rodzajowych obrazów, które widzieliśmy na wystawie, żaden jeszcze dotąd nie przemówił do nas tak szczerze, naiwnie i dowcipnie, jak owa przeglądająca się figlarnie w lusterku mała dziewczynka”. A w Przeglądzie artystycznym „Tygodnika Ilustrowanego” czytamy: „Horowitza Kokietka mimo wiedzy należy do obrazów rodzajowych namalowanych żywcem z natury. Otóż uchwycenie tej natury na gorącym uczynku, siłą spostrzegawczego zmysłu, uplastycznienie jej dochodzące do złudzenia, siłą talentu, wielką znajomością rysunku i nieporównanym poczuciem karnacji – stanowią zalety dzieła Horowitza będącego dziś prawdziwą ozdobą wystawy”. Horowitz zresztą, choć później zyskał sławę głównie jako portrecista, namalował kilka obrazków o tematyce dziecięcej, w tym budzącą wiele zachwytów Walkę bez niebezpieczeństwa, przedstawiającą małe rodzeństwo figlujące na dywanie. Podobnie Rekonwalescentkę Strzałeckiego krytyka uważała za jeden z najlepszych obrazów artysty, malarza o szerokich przecież zainteresowaniach i możliwościach (niespełnionych zresztą, jako iż twórczość jego przerwała choroba umysłowa). Natomiast istotną tematyczną nowością malarstwa w ostatnich dziesiątkach lat XIX wieku było wyobrażenie świata bezpośrednio otaczającego artystę, obrazy o charakterze towarzyskim, pracownianym czy salonowym, związane z zawodowym, przyjacielskim czy rodzinnym kręgiem artysty. Ten świat to eleganckie pracownie odwiedzane przez piękne kobiety, niczym współczesne Muzy niosące natchnienie i wytchnienie twórcy, domowe koncerty w artystycznie zaaranżowanych wnętrzach, salony w rodzinnych dworach, towarzyskie spotkania i błahe rozrywki, których tłem jest rozsłoneczniony plener, w którym coraz częściej ustawiali swe sztalugi malarze. Owe współczesne sceny z towarzyskiego lub domowego otoczenia artystów to wszakże tylko niewielka cząstka szerokiego kręgu wyobrażeń poświęconych twórcom. Dzieła mające za przedmiot sztukę i artystę są niezwykle typowe dla sztuki XIX wieku (nie tylko malarstwa zresztą, w powieści wyodrębnia się nawet osobny podgatunek, jakim jest „powieść o artyście”). Było to owocem romantyzmu, który niezwykle wysoko wyniósł w hierarchii wartości sztukę i jej twórców. Skromne polskie malarstwo romantyczne nie dało temu wyrazu. Egzaltowane wizje artysty i jego posłannictwa przyniósł dopiero neoromantyczny koniec wieku. Lecz nawet w tak tradycyjnym rodzaju wyobrażeń malarzy, jakimi są autoportrety, odbijają się przemiany społecznej pozycji artysty, kreowanego przezeń własnego wizerunku, jego mniemań o sobie samym i swojej sztuce. Adrian Głębocki ukazuje się nam w pozornie pogodnej rodzinnej scenie, wycinający dzieciom papierowego pasikonika, niepokojąc tylko smutnym, przenikliwym spojrzeniem. Autoportret bowiem mówi nam gorzką prawdę o losie artysty, który zarobkowo trudnić się musiał wyrobem kartonowych zabawek, podczas gdy na sztalugach – co widzimy na obrazie – czekały spełnienia dzieła w „wielkim stylu”. Natomiast pełen animuszu i artystowskiej pozy prezentuje się nam Marian Jaroczyński – aczkolwiek znany i zasłużony był głównie jako właściciel zakładu litograficznego i wieloletni nauczyciel rysunku w gimnazjum realnym w Poznaniu. Z kolei Tytus z Pilicy Pilecki, malarz, jak wielu przedstawicieli jego pokolenia, ukształtowany w Monachium, „przez szereg lat przesiadywał w rezydencjach obywatelskich malując portrety o wyższej artystycznej wartości”, stąd może i jego wizerunek własny bardziej przypomina bogatego amatora sztuki niż artystę. Najbardziej zewnętrzny i oficjalny typ autoportretu przedstawia portrecista Michał du Laurans – elegancki, nienaganny, lśniący bielą sztywnego kołnierzyka. Przeciwieństwem takich wizerunków własnych są „autoportrety duszy”, coraz liczniejsze u schyłku stulecia. Józef Unierzyski, uczeń i zięć Matejki, uprawiający głównie malarstwo religijne, w swym tryptyku Artysta podjął nieco w duchu i stylu innego ucznia Matejki – Jacka Malczewskiego – „próbę przedstawienia własnych przeżyć duchowych”. Jak dalej objaśnia nam krytyk: „W pierwszej części tryptyku mamy szarpanie się artysty z narzuconymi mu pętami niemocy, w drugiej artysta [autoportret] gotuje się do rozprawy z nawiedzającymi go w pracowni Harpiami, w trzeciej wreszcie części Chrystus błogosławi wędrowca, idącego na poszukiwanie natchnienia”. Inny autoportret programowy pozostawił Czesław Tański, tytułując go Artysta i jego świat. On sam, młodziutki, idzie ku nam samotny, z ramieniem obciążonym kasetą z farbami. Za nim w tumanie kurzu tłoczy się ciżba, właśnie ów „świat artysty”: ludzie wszelkiego wieku i stanu, burżuje i proszalne dziady, chłopi i Żydzi, wdowy i pajace, a za nimi żałobne feretrony, karawany, łuny pożarów… Autoportret nie okazał się zresztą proroczy – Tański jako malarz stał się znany głównie jako ilustrator epopei legionowej, a ponadto jako konstruktor-amator uznany jest za jednego z ojców polskiego lotnictwa. Także i Piotr Stachiewicz stworzył cykl obrazów przedstawiających „szereg symbolicznie pojętych scen z potężnego dramatu osnutego na tle wiekuistej walki duchów twórczych z przeciwnościami i powszedniością życia”. Cykl ów zatytułowany Widma w pracowni, wystawiony w monachijskim Glaspalast, tak objaśniał czytelnikom recenzent „Tygodnika Ilustrowanego”: „Na pierwszym z rzeczonych obrazów, zatytułowanym Muza, widzimy oną, stojącą przed opartem na sztalugach płótnem i dzierżącą wieniec laurowy w dłoni. Wieniec ten – to cel walki i symbol zwycięstwa duchów twórczych, jak widać jednak z surowego wyrazu goszczącego na obliczu Sławy, wyroki losu są nieubłagane, a droga do osiągnięcia lauru dla wielu niedostępna. Na drugim z rzędu kartonie pt. Ironia przedstawił artysta błazna siedzącego w pracowni malarskiej i ścierającego zawzięcie farby z palety. W głębi zarysowuje się grupa Laokoona, symbolizująca mękę ducha ludzkiego w walce z niemocą i zniszczeniem. Postać błazna występuje tu jako ironiczny symbol tej samej myśli, stanowiąc wyraźne ucieleśnienie głupoty ludzkiej, pastwiącej się bezmyślnie nad twórczością duchów wyższych. Ostatni karton wyobraża nam Melancholię, pojętą również w sposób symboliczny. Na tle pracowni, tonącej w zmroku wieczornym, widzimy młodą dziewczynę z olbrzymimi skrzydłami u ramion, grającą na lirze. Nietrudno odgadnąć, że pieśń, która zda się tu płynąć ku nam z obrazu, to smutna elegia zbolałej duszy nad zgonem marzeń i rojeń niebotycznych. (…) Na kartonie pt. Zwątpienie widzimy zawiść pod postacią starej, szpetnej furyi ze splotami wężów na głowie, rozrywającą z wyrazem szatańskiej rozkoszy na obliczu wieniec sławy, przeznaczony dla artysty. Ostatni obraz osnuty tchnieniem bezbrzeżnej melancholii, przedstawia nam śmierć-pocieszycielkę, zaściełającą białym całunem puste łoże tego, który nieznanym wyrokiem losu usunął się na zawsze z pola walki, zawodów i cierpień”. Cytat ten tyleż jest interpretacją cyklu Stachiewicza, co świetnym przykładem powszechnego wówczas recenzenckiego stylu pisania o sztuce, nie pozostawiającego żadnych wątpliwości co do znaczenia „symbolów” zobrazowanych przez artystę. W tym zresztą między innymi tkwi różnica między twórczością artystów pokroju Stachiewicza a twórczością symbolistów, iż ta ostatnia wymyka się podobnym jednoznacznym objaśnieniom, pozostając niewytłumaczona i niejasna. Czasem zresztą symbole przyjmowały realne, pospolite kształty. Obraz Zygmunta Andrychiewicza wygląda jak ilustracja powieści z życia artystycznego proletariatu. Młody malarz umiera w ubogiej pracowni na poddaszu. Proste sprzęty, naftowa lampa, gipsowe odlewy, porzucone sztalugi i malarskie utensylia – w tym zwyczajnym, bez jakiejkolwiek afektacji przedstawionym wnętrzu pojawia się śmierć – to ów tytułowy „ostatni przyjaciel”, grający umierającemu na skrzypcach. Śmierć ma tradycyjną postać szkieletu, lecz ubranego w ciemne, męskie ubranie, tak że jej obecność niemal nie zakłóca naturalistycznej konwencji przedstawienia. Ilu jednak treści potrafił dopatrzyć się w tym prostym obrazie recenzent „Tygodnika Ilustrowanego”: „Nieco dalej u przeciwnego końca łóżka siedzi na staroświeckim krzesełku śmierć w postaci starego jegomości i wpatrując się w zastygające lica konającego, gra mu coś na skrzypcach. Jest to finał długiej elegii. Przez całe życie grało coś w duszy młodzieńca rzewnie a pięknie i oto teraz śmierć mu wydzwania ostatnie akordy owej pieśni, której sam nie mógł wyśpiewać. Jest to symfonia żałobna, złożona z uśmiechów matki, z bezgranicznej nadziei duszy dziecięcej, z przebłysków wiosennych zórz i porywów młodzieńczych, z ech bezowocnej walki i woni powiędłych kwiatów, z niemej ale strasznej skargi życiowych burz, wreszcie z ostatniego lamentu bezsilnego protestu i mdlejących tonów rezygnacji”. Typowa dla XIX stulecia celebracja sztuki, artysty i wszystkiego, co wiązało się z twórczością, wyrażała się między innymi w adoracji artystycznych pracowni, owych „przybytków sztuki”, nabożnie zwiedzanych i częstokroć przekształcanych w muzea, czasem już za życia, częściej po śmierci właściciela. Także służące twórczej pracy utensylia – niczym relikwie artystycznego kultu – stawały się przedmiotem szczególnej czci. Takiego wyniesienia dostąpiła przede wszystkim paleta – nie tylko jako atrybut, ale i symbol pracy malarskiej. Malowane i zdobione palety z pracownianego przyboru stawały się kunsztownymi, eleganckimi bibelotami służącymi jako podarki, pamiątki, hołdownicze adresy. Paleta Henryka Siemiradzkiego, przytroczona wraz z pędzlami do obciągniętego pluszem passe-partout jest właśnie takim „artystycznym cackiem”, zwłaszcza że wśród plam farb, niby pozostałych po malarskiej robocie, wyrasta na niej antyczna „główka”, bardzo w stylu mistrza. Bardziej cyganeryjna, tak dosłownie, jak w przenośni, jest paleta Franciszka Ejsmonda (skądinąd znanego jako specjalista od idealizowanych scen z życia ludu) z wizerunkiem roześmianej Cyganki z tamburynem. Najcenniejsze są palety-dedykacje dla profesorów lub przyjaciół, na których malarze pozostawili próbki swego stylu i talentu. To jakby malarskie odpowiedniki ksiąg pamiątkowych lub wpisów do sztambucha. Taka jest paleta ozdobiona przez grupę polskich „monachijczyków” — członków licznej polskiej kolonii artystycznej studiującej i pracującej w Monachium, między innymi Wincentego Trojanowskiego, Aleksandra Sochaczewskiego, Włodzimierza Tetmajera, Ludwika de Laveaux, Stanisława Witkiewicza. Nie nosi ona śladów roboczych, cała natomiast pokryta jest tworzącymi osobliwy collage obrazkami, wśród których są i kobiece główki i swojski pejzaż z wiejską chatą, i szlachcic w polskim stroju, i łudząca oko wić roślinna. Hołdy składane sztuce nie ograniczały się do czci wobec malarstwa i malarzy. Zwłaszcza w dekoracjach XIX-wiecznych gmachów publicznych mających służyć Muzom mnożyły się apoteozy malarzy, muzyków, poetów i uprawianych przez nich sztuk. Tu najczęściej sięgano do wypróbowanych form alegorycznych o barokowej jeszcze proweniencji, czego przykładem może być Wieńczenie poety – projekt doświadczonego malarza-dekoratora Tadeusza Popiela do kurtyny teatru w Bukareszcie. Uskrzydlony i nagi poeta wzlatuje nad ziemią w otoczeniu tradycyjnych personifikacji, a wszystko utrzymane jest w stylu i w tonacji tiepolowskiego fresku. Zupełnie inną, za to typowo XIX-wieczną konwencją były bardzo popularne anegdotyczne sceny z życia artystów. Józef Krzesz-Męcina, jeden z najpłodniejszych uczniów Matejki, jako wielbiciel muzyki złożył hołd jej geniuszom w obrazach Ostatnie akordy Chopina i Beethoven przy trumnie bohatera. Polscy malarze wciąż zresztą ponawiali próby malarskiej transpozycji muzyki chopinowskiej, ukazując kompozytora a to wśród pastuszków, a to ludowych par wywijających obertasy, a to dziewic symbolizujących narodowe cierpienia. Czy można mówić o „salonowym” malarstwie pejzażowym? Wymogi rodzimości, krajowości, narodowości, które tak silnie określały ducha i kształt sztuki polskiej 2 połowy XIX wieku, sprawiły, że malarstwo krajobrazowe ma w przeważającej swej części wiejski, często sielankowy charakter. Owe swojskie krajowidoki mają swój stały repertuar: chaty słomą kryte, studzienne żurawie, bocianie gniazda, kapliczki przydrożne, a wszystko owiane „rzewną poezją i smutkiem ziemi całej”. W bardziej zaś „salonowym” wydaniu natura jest po prostu parkowym ustroniem lub tłem dla wielkopańskich rozrywek i polowań, jak to ma miejsce na obrazach Kossaków, Wierusza-Kowalskiego czy Fałata. Natomiast prawdziwe oblicze malarstwa, które można nazwać „salonowym” objawia sztuka portretowa. „Portret – pisał w 1889 toku w „Kłosach” Henryk Struve – należy do najpopularniejszych a zarazem najwdzięczniejszych rodzajów malarstwa, łączy on najściślej, niejako więzami serdecznej zażyłości, artystę z publicznością, a szczególniej z tą jej warstwą, która mając środki po temu, trzyma się i na polu sztuki zasady starodawnej łączenia pożytku z przyjemnością. Obdarzanie artysty szczodremi zamówieniami przynosi sztuce niewątpliwie pożytek. Jakąż przyjemność sprawiamy przy tem samym sobie, naszej miłości własnej, jeżeli owe zamówienia zmuszają artystę do zajęcia się naszą osobą i do jej przekazania przyszłym pokoleniom, podczas gdy bez tego środka artystycznego może by się nami nikt bliżej nie zajął, a potomność o nas nic by nie wiedziała. Nie dziw zatem, że był czas, gdy portret ześrodkował w sobie przeważnie działalność naszych malarzy, i że dotąd przedstawia u nas pod względem materialnym najkorzystniejsze warunki dla artysty. Fotografia ograniczyła znacznie liczebne bogactwo tej produkcji portretów, ale też przyczyniła się zarazem i do podniesienia jej wartości artystycznej. Portret lichy dziś już z fotografią współzawodniczyć nie może, dobry zaś jej mechanicznego współzawodnictwa obawiać się nie potrzebuje. Jako objaw samodzielnej twórczości uwydatniający w kształtach zewnętrznych treść wewnętrzną ducha, portret artystyczny wznosi się na wyżyny sztuki pięknej, wyzwolonej i nie ustąpi nigdy przed niewolniczem naśladownictwem przyrody, wychwalanem przez młodszych mechaników naturalizmu”. Portret istotnie, jako najkorzystniejszy pod względem finansowym gatunek malarski, „ześrodkował w sobie przeważnie działalność naszych malarzy”. Nie wszyscy jednak uciekali się do malowania portretów dla poratowania kieszeni. Zawsze byli wśród malarzy zawołani portreciści, dla których ten rodzaj sztuki był istotą twórczości. Od lat sześćdziesiątych XIX wieku było ich coraz więcej. Znakomitym portrecistą środowiska warszawskiego był twórca Śmierci Barbary Radziwiłłówny Józef Simmler. Po nim jedynym portrecistą europejskiego pokroju został Leopold Horowitz, artysta pochodzenia węgierskiego, który długie lata spędził w Warszawie. Jeszcze w 1894 roku w „Tygodniku Ilustrowanym” pisano, iż „portret, w opinii ogółu musiał być koniecznie przez jednego Horowitza tylko malowany”. Później artysta miał swe pracownie także w Wiedniu i Budapeszcie stając się wziętym portrecistą sfer towarzyskich i dworskich Austro-Węgier. Gdy był u szczytu powodzenia, pisano tak o jego portretach: „To nie są dramata, ani tragedie duszy ludzkiej, o treści i formie burzliwej, lecz są to cacka artystyczne, niekiedy pierwszorzędnej wartości, a zawsze szerszych rozmiarów, charakteryzujące w sposób nader ujmujący wytworność, elegancję i poważny nastrój psychiczny wyższych warstw społeczeństwa” (Henryk Struve, „Kłosy”, 1889). Charakterystykę tę odnieść można do znacznej części produkcji portretowej, w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku coraz bardziej obfitej i zróżnicowanej. Zacznijmy od przykładów najbardziej reprezentacyjnych. Są nimi w pierwszym rzędzie podobizny kontynuujące tradycję dworskiego portretu en pied, ukazujące modela w całej postaci, naturalnej wielkości. Tak prezentują się małżonkowie Amszyńscy malowani przez Władysława Bakałowicza: ona we wspaniałej białej toalecie z trenem i płaszczem obszytym gronostajami; on – w swej czerni tworzący jakby tylko pendant do portretu żony; oboje tchnący pewnością swej pozycji i znaczenia. Mniej ostentacyjny, choć równie imponujący postawą, jest portret księżnej Stefanowej Lubomirskiej namalowany przez Stanisława Lentza. Portret arystokratyczny – to też portret konny. Malarstwo polskie tamtego czasu chlubiło się wieloma mistrzami w przedstawianiu koni – jako tacy cenieni byli i Kossakowie, i Józef Chełmoński i Józef Brandt. Natomiast Tadeusz Ajdukiewicz, artysta o barwnym życiorysie i bujnym temperamencie, ulubiony malarz austriackiej rodziny monarszej, był nieprześcigniony w dziedzinie portretu konnego. Malował konno cesarza Franciszka Józefa, arcyksięcia Rudolfa, zbiorowymi portretami konnymi są malowane przez niego sceny dworskich rewii i parad wojskowych. Tu przykładem jego sztuki jest konny portret Andrzeja Potockiego. Ostentacja właściwa wielu wizerunkom wyższych warstw społeczeństwa objawiać się mogła nawet w portretach dzieci. Oto Carlo i Jontek Jaroszyńscy malowani przez Kazimierza Mordasewicza. Ten zdolny portrecista, który pozostawił wiele wizerunków literatów i ludzi teatru, między innymi Sienkiewicza, Orzeszkowej, Żeromskiego, Ireny Solskiej, zalecających się pogłębioną charakterystyką psychologiczną, tu dał rzecz osobliwą. Wspaniała sierść niepokojących rozmiarów psa-bernardyna konkuruje z wilczą skórą rozciągniętą na podłodze, fryzowane loki portretowanych chłopców – z ich równie bujnymi żabotami, lśnienie parkietów – z lśnieniem jedwabnych obić. Manifestacja zbytku ociera się tu już o jego karykaturę. W portretach małżonków Amszyńskich Bakałowicza, choć cechuje je podobna grandezza, uderza kontrast stroju pani – wszystkich owych starannie przez malarza oddanych fałd, drapowań, upięć, falban, bufek, kokard z białego, zdającego się szeleścić jedwabiu – i gładkiej czerni stroju pana. Kontrast dziewiętnastowiecznych ubiorów męskich i damskich jest przyczyną, dla której portrety kobiece są nieporównanie efektowniejsze, bogatsze w malarskie efekty, barwniejsze. Nie ulega wątpliwości, że one schlebiały próżności modela, one też więcej przyjemności dają oglądającym. Są zresztą bardzo różne, ich styl zmienia się w ciągu półwiecza – od godnych i dystyngowanych (jak portret kobiecy Horowitza, bliski portretom Józefa Simmlera) po eksponujące wszystkie powaby kobiecości (portrety Teodora Axentowicza). Są to zresztą tyleż wizerunki kobiet, co ich toalet. Rysy twarzy, ich wyraz, charakter – wszystko to zdaje się blednąć wobec dzieł krawieckiego kunsztu. Te portrety to wspaniałe dokumenty kostiumologiczne, świadectwa przemian mody, mody dyktującej nie tylko krój sukien i ułożenie fryzur, lecz sposób bycia, styl kobiecości, ideał urody. Kobiety o toczonych kształtach, pełnych ramionach i piersiach, sztywnych kibiciach wtłoczonych w gorsety u schyłku wieku ustępują wiotkim sylwetkom, które jakby dostosowywały się do giętych linii secesyjnych ornamentów. Zmieniają się też konwencje portretowe, układy postaci, pozy, gesty, spojrzenia, co zresztą jest też wynikiem zmian obyczajowych. Sztywna reprezentacja staje się coraz rzadsza, przeważają pozy „nieupozowane”, swobodniejsze, nieskrępowane, czasem zatrzymujące jakiś przelotny ruch. Także rozluźniająca się technika malarska, chętnie stosowany w portretach pastel, zdają się podążać za damską modą, w której ciężkie jedwabie, aksamity, atłasy podtrzymywane rusztowaniem z gorsetów i tiurniur ustępują miejsca zwiewnym i półprzezroczystym gazom, tiulom, szyfonom, organdynom, tyleż osłaniającym, co uwydatniającym wdzięki. Ówczesnym nieprześcignionym mistrzem w portretowaniu pięknych, „rasowych”, jak wtedy mówiono, kobiet z wielkiego Świata był Teodor Axentowicz. Malarz odebrał wykształcenie paryskie, ale znał też dobrze, co wśród polskich twórców tamtego czasu było dość rzadkie, sztukę angielską – zarówno osiemnastowieczne malarstwo portretowe, jak też współczesną sztukę prerafaelitów, Whistlera, Sargenta, których wpływy zręcznie umiał wykorzystać dla własnej błyskotliwej i efektownej sztuki. Bywalec paryskich salonów, dzięki portretom największej aktorki tamtej epoki Sary Bernhardt i słynnej paryskiej piękności Henrietty Fouquier zyskał wzięcie jako twórca niezwykle awantażownych i eleganckich wizerunków kobiecych, pozostawiając całą galerię belles femmes de la belle époque – pięknych kobiet pięknej epoki. Warte osobnej uwagi są portrety aktorów i aktorek, przedstawicieli tej zawsze pomawianej o narcyzm profesji. „Artystka dramatyczna zawdzięcza malarzowi życie nawet wówczas, gdy już przyjdzie czas zejść ze sceny, a malarz zawdzięcza artystce rozgłos, jaki zyska od razu praca jego, poświęcona osobistości tak sympatycznie wszędzie witanej” – zauważano wówczas. Zainteresowanie zatem było obopólne, tak że prawie wszyscy wielcy polscy aktorzy 2 połowy XIX wieku sportretowani zostali przez bardziej lub mniej znanych malarzy. Niektóre wizerunki uwieczniały aktorów w ich sławnych rolach. Przykładem może być nastrojowy i afektowany portret Wincentego Rapackiego w roli Hamleta, malowany przez Karola Millera. Malarz ten pozostawił także inny szekspirowski portret – Heleny Modrzejewskiej w roli Ofelii. Najbardziej jednak znany wizerunek wielkiej aktorki wyszedł spod pędzla Tadeusza Ajdukiewicza. Powstał w 1880 roku w Krakowie, gdzie wciąż zmieniający miejsce pobytu artysta przebywał jakiś czas po wyprawie na Bliski Wschód. Obraz wystawiony tegoż toku w warszawskim salonie Ungra wzbudził wielkie zainteresowanie. Kilka cytatów z ówczesnej prasy jest dobrym świadectwem, jak żywy był wtedy odbiór obrazów, ile poświęcano im skrupulatnych opisów, dywagacji, roztrząsań. Portret sławnej aktorki, a przy tym pięknej kobiety i wyrazistej osobowości szczególnie pobudzał recenzentów. Sprawozdawca Przeglądu artystycznego „Tygodnika Ilustrowanego” tak relacjonował swym czytelnikom: „(…) między portretami (…) pierwsze miejsce trzyma portret Modrzejewskiej przez pana Ajdukiewicza. Portret ten w całej postaci przedstawia artystkę wśród akcesoriów umiejętnie dobranych i wykonanych. Wiszący za nią stary gobelin na zielonem, spłowiałem tle przedstawia jakieś sceny niedość wyraźne, jednak by nie wdzierały się do samego obrazu i poprzestawały na podrzędnej roli, jaka tłom zwykle przypada (…) Modrzejewska w białej atłasowej sukni, zdaje się w kostiumie Julii Capuletti, stoi trzymając w jednej ręce książkę, w drugiej kwiat; obok po lewej stronie na hebanowym, rzeźbionym krześle, zwiesza się jakaś ciężka draperia, na stole leży wachlarz, kwiaty itp. eleganckie drobiazgi. Prawą stronę zajmuje pyszny chart ciemno-płowy, zwrócony ku swej pani i spoglądający na nią inteligentnemi oczami (…). Jeśli głowa, ręce i w ogóle wszystkie szczegóły portretu nic nie pozostawiają do życzenia, za to cała postać zdaje się nieco zbyt długa w stosunku do biustu i rąk, ale ta wada znika przy ogólnych zaletach, a szczególniej przy odczuciu psychicznej strony modela, przy wielkiej szlachetności układu i prawdziwie mistrzowskim traktowaniu całego obrazu”. Znacznie poetyczniej widział malowaną Modrzejewską recenzent „Biesiady Literackiej”: „Artystka stoi pośrodku komnaty, ubrana w białą atłasową suknię, twarzą zwrócona do widza, oczy oderwane od książki spoczywającej w ręku patrzą w dal niezmierzoną (…). U nóg jej stoi pies kasztanowaty; z drugiej strony krzesło buduarowe, poza postacią spada adamaszkowa kotara, a tło obrazu stanowi wypieszczony i u artysty i na warsztacie gobelin magnacki. Portret artystki na pierwszy rzut oka zachwyca jako portret – szlachetność układu, wdzięk niewieści w twarzy, w uśmiechu, poezja zaklęta w spojrzeniu, spokojne lube opuszczenie ręki jednej i zgięcie drugiej z książką – oto są duchowe subtelności portretu. Czy portret jest podobny do oryginału, o tem sądzić nie możemy – twarz artystki dramatycznej zmienia się jak kameleon, drga jak promień na kryształ puszczony – wyraz jej co chwila jest inny, chyba tylko podczas choroby niepochwytna ruchliwość ustępuje zmęczonemu spokojowi. Poradził sobie artysta tworząc typ piękności kobiecej, w którym zespolił wszystko to, co się w duszy i na twarzy artystki najczęściej zjawia – czyli zespolił poezję z tęsknotą, ze słodyczą, z uśmiechem zniewalającym swą dziecinną ufnością. Ta szkicowa opowieść o pierwszorzędnych zaletach portretu mówi, że praca Ajdukiewicza jest dziełem wypieszczonym pod każdym względem”. Natomiast krytyczne stanowisko wobec dzieła Ajdukiewicza przyjął znacznie bardziej wymagający krytyk i estetyk Henryk Struve: „(…) portret takiej osobistości wpływowej może i powinien się odróżniać od portretu wszystkich innych, zwyczajnych śmiertelników. Z oblicza, rysów i postawy, z całej charakterystyki takiej osobistości przemawiać do nas winna potęga duchowa, której ów wpływ zawdzięcza, która znamionuje jej wyższość nad innymi, jej doniosłość dla całej społeczności. Otóż właśnie tej strony, najważniejszej z artystycznego punktu widzenia, w portrecie Modrzejewskiej nie napotykamy. Rysy bez wszelkiego głębokiego wyrazu, bez wszelkiej wyższości umysłowej nie wyróżniają tego portretu od portretu najzwyczajniejszej damy wielkiego świata. Jakaś wyszukana miękkość, zacierająca wszelki charakter, na którym przecież nie zbywa znakomitej artystce, osiadła na jej obliczu (…). Artysta mimo całego swego wyrobienia technicznego nie zdał sobie jednak należytej sprawy z właściwego zadania sztuki portretowej, z wymagań estetycznych, które z nią się bezpośrednio wiążą. A tych właśnie wymagań najpowabniejszy nawet kaprys salonowy bezkarnie lekceważyć nie ma prawa”. Skoro krytyka nie zadowolił iście królewski portret Modrzejewskiej, można sądzić, że nie znalazłby uznania w jego oczach żaden ze współczesnych ani też późniejszych portretów gwiazd sceny czy diw operowych. Bo też zawsze bliżej im było do „kaprysów salonowych” niż do „duchowej potęgi”. I modelkom i malarzom chodziło o coś zupełnie innego i jeśli istotnie chciano ukazać „wyższość nad innymi” to na pewno nie w dziedzinie „wyższości umysłowej”, lecz po prostu w dziedzinie urody, szyku, kobiecego sex-appealu. Zresztą typ pochlebionego, mającego olśnić i oczarować portretu gwiazdy długo opierał się konkurencji fotografii – dowodem tego niech będzie pochodzący już z lat dwudziestych XX wieku portret Poli Negri – dzieło Tadeusza Styki. Przeciwieństwem portretów aktorskich, tworzonych przede wszystkim z myślą o szerokiej publiczności, są portrety członków rodziny artysty, zachowujące swój prywatny charakter nawet wtedy, gdy późniejszą koleją losu stały się powszechnie znanymi obiektami muzealnymi. Tak się stało w wypadku portretów dzieci Jana Matejki. Dwa pokolenia Styków – specjalistów od panoram i wielkich płócien patriotycznych i religijnych – spotykają się w portrecie Jana Styki malowanym przez syna Tadeusza. To ta właśnie para była przedmiotem zjadliwych drwin Zielonego Balonika, a Kuplet Jana w dwóch osobach Styki niedoszłego twórcy panoramy grunwaldzkiej w krakowskim Barbakanie pióra Boya kończyły słowa, które ongiś znał każdy zwolennik młodej sztuki: „Pluniem na ten naród marny I wrócimy na wygnanie I w salonie, hen, paryskim Ozdobimy skroń wawrzynem Może nawet z większym zyskiem Razem z Tadziem, moim synem”. Znacznie częściej niż dzieci czy rodziców artyści malowali swe żony i narzeczone. I znów – rozmaitość tych wizerunków jest ogromna. Bywają żony dostojne i zalotne, są Muzami i paniami domu, czasem wyniosłe i wspaniałe, czasem ciepłe i macierzyńskie. Oto kilka, bardzo różnych w charakterze i nastroju przykładów: Wielokrotnie malowana przez męża przystojna i apodyktyczna Jadwiga Mehofferowa, której wyszukane kształty kapelusza stapiają się w jedną dekoracyjną całość z panneau z pegazem w tle. Z kolei Ignacy Pieńkowski przedstawia żonę po domowemu, bawiącą się z psem przy stole zastawionym do podwieczorku. I wreszcie żona Alfonsa Karpińskiego – raczej jak paryska modelka z szalonych lat Montparnasse’u, obcięta na „chłopczycę”, ukazująca spod krótkiej sukni nogi w czarnych pończochach. Kobiety – to nie tylko modele do portretów, to jeden z wielkich tematów dziewiętnastowiecznej sztuki. Malarstwo europejskie zawsze pełne było postaci kobiecych, które przybierać mogły najróżniejsze – religijne, mitologiczne, historyczne czy współczesne wcielenia. Obserwatorom malarstwa polskiego wydawało się, że poświęca ono kobietom niedostatecznie wiele uwagi. „Naród, któremu tak często zarzucają kobiecość charakteru, którym według słów poety, rządzą kobiety, w sztuce swej, prócz nielicznych wyjątków, tego umiłowania i odczucia kobiety, często nie zdradza” („Kraj”, 1900). „Z żalem stwierdzić trzeba, że malarze polscy mając najpiękniejsze w świecie modele, arcytwory kobiecości, tak mało się niemi interesowali” – utyskiwano. Istotnie, w naszym obrazie polskiego malarstwa XIX wieku więcej jest historycznych kostiumów, rozpędzonych koni, chłopskich chałup niż pięknych kobiet. Gdy jednak sięgniemy do sztuki spoza podręcznikowych kanonów, do tego, co wystawiano w Zachęcie, w salonach Ungra i Krywulta i co w nich robiło frekwencję i kasę, do tego, co reprodukowano i opisywano w ilustrowanych czasopismach, co było kupowane – okaże się, że upodobania polskiej publiczności były takie same jak gdzie indziej. Gama malowanej kobiecości jest szeroka. Są kobiety światowe i eleganckie – takie obrazy są zresztą zazwyczaj nieujawnionymi portretami; malowała je znakomicie kobieta – Anna Bilińska. Ale są też kobiety z półświatka. Ten rodzaj przedstawień miał swego mistrza w osobie Franciszka Żmurki. Tak jego sztuka, jak i to, co o niej wypisywano świadczy, że z zainteresowaniem dla kobiet nie było tak źle. „Żaden ze współczesnych mu malarzy polskich nie może się z nim równać na punkcie uplastyczniania najróżniejszych odmian wyrazu twarzy kobiecych od zmysłowego upojenia i bakchicznego szału do mistycznej zadumy i bezbrzeżnej melancholii” – pisano w „Wędrowcu” (1902). Specjalnością Żmurki były kobiece „główki”, nawiasem mówiąc gatunek obrazków cieszących się wówczas szalonym powodzeniem. Malarza chwalono jednak, iż „nie zasklepił się on w rodzaju główek i studiów kobiecych, choć ten rodzaj tyle mu przyniósł rozgłosu, a zapewne i korzyści niemało, bo przez cały szereg lat każdy elegancki gabinet męski powinien był posiadać pełne szyku i smaku studium Żmurki” („Kraj”, 1903). „Wrodzony temperament skłonił go umiłować gorąco piękność kobiecego ciała (…), ale poeta żyjący w jego sercu szukać powoli zaczął zgody i równowagi zmysłów z myślą” (Z. Sarnecki, „Tygodnik Ilustrowany”, 1900). Żmurko, istotnie podejmował takie tematy historyczne – jak Śmierć Messaliny, alegoryczne – jak Przeszłość grzesznika, czy nawet religijne – przykładem jest jego znany ówcześnie obraz Gwiazda Betlejemska. Nawet masowo produkowanym „główkom” i biustom kobiecym zwykł nadawać tytuły takie jak: Pytanie, Pożądanie, Zamyślenie, co miało dodać „psychologii” tym nierzadko wyzywającym i lubieżnym wyobrażeniom i odsunąć od nich groźbę pomówienia o nieprzyzwoitość. Rzecz jednak bardzo dla ówczesnej obyczajowości znamienna, że krytyka (męska oczywiście, jakby dodała dzisiejsza feministka) nie widziała w obrazach Żmurki niczego niestosownego czy gorszącego. Przeciwnie, czytamy: „Był to jakby zabłąkany w XIX wiek cinquecentista, rozkochany w kwitnącym życiu, namiętny miłośnik pięknych kształtów, trubadur białych ramion, alabastrowych piersi, rozmarzających oczu, jędrnych, zdrowych ciał, kuszących rozkoszą niezapomnianych pieszczot (…)” (A. Schroeder, Śladem błękitnym, Lwów). I jeszcze fragment wspomnienia pośmiertnego, pióra recenzenta pisma „Świat” (1910): „piewca ciała kobiecego i jego uroków (…). Dwa typy krańcowe kobiety, którą tak dobrze czuł w jej natężonym, jak struny, blasku piękna cielesnego, stanowią bieguny osi twórczej Żmurki. Jeden – rozedrganej lutni ciała pod podmuchem rozkoszy i upojeń, w omdleniach miłosnych, w niemocy żywiołu upojonego – drugi uciszony, znużony jak słodka pieśń duszy kobiecej i jej poezja głęboka, płynąca nad ciałem w zadumaniach ciszy wiecznej”. Mistrzem „główek” był też Teodor Axentowicz. Jednak jego Rudowłose czy Zaczytane – idealizowane, upoetycznione, pastelowe – bliższe są gustom młodopolskiego salonu niż męskiego gabinetu czy buduaru damy z półświatka. Kobiety mogły też przyoblekać się w historyczne kostiumy, stając się kasztelankami, renesansowymi damami, słowem postaciami „jakby zeszłymi ze starych obrazów”. I ten rodzaj miał w malarstwie polskim znakomitego reprezentanta, a był nim Władysław Czachórski. Ten „dostojny przedstawiciel zrównoważonego a eleganckiego stylu” zamieszkiwał stale w Monachium, pozostając w bliskim kontakcie z dworem Wittelsbachów i w przyjaźni z księciem regentem Luitpoldem, honorowany tytułami i orderami. Obok Józefa Brandta i Alfreda Wierusza-Kowalskiego był niewątpliwie najwyżej cenionym i najbardziej poszukiwanym malarzem polskim w środowisku monachijskim. Henryk Piątkowski, także malarz z tym środowiskiem związany, późniejszy monografista Czachórskiego, tak pisał w swym Albumie sztuki polskiej: „Rodzaj, który w malarstwie polskim spółczesnem najznakomitszego ma przedstawiciela w Czachórskim, pociągał od dawna wielu z naszych artystów. Bogato urządzone wnętrze, przyćmione cieniem zawieszonych u okien ciężkich draperii buduary, stylowe meble i w atłas odziane kobiety, rywalizujące doborem kolorów z rozrzuconymi kwiatami, błyski złota i klejnotów migocących w otwartych szkatułkach, zatrzymujące blask światła kryształy, połyskujące metale wytwornych naczyń, oto motywy używane zwykle przez zwolenników szkoły flamandzkiej, dla stworzenia symfonii przepychu, w niewielkie zwykle ramki misternie wykończonego obrazka wziętej”. Czachórski istotnie mistrzowsko opanował umiejętność oddawania materii i faktur: szorstkości dywanów, gładkości atłasu, połysku jedwabi, matowości karnacji, puszystości włosów. Jego obrazy, o czym często teraz zapomina się w muzealnych katalogach, miały literackie tytuły. Dla niego wyciąga z wazonu kwiat blondynka w bladoliliowej sukni. Chcesz różę? – pyta inna. To wielbione malarstwo, którego zresztą niewiele docierało do kraju, jako iż Czachórski większość obrazów malował na zamówienie i wprost z pracowni przechodziły one w ręce nabywców, doczekało się wnikliwej i przewrotnej analizy pióra Adolfa Neuwert-Nowaczyńskiego: „(…) z nazwiskiem profesora Czachórskiego łączy się natychmiast wyobrażenie kobiety, bardzo słodko pięknej, mleczno-brzoskwiniowej, która tak lub owak upozowana na kanapie, bardzo stylowej i kosztownej, albo z uroczą bezmyślnością patrzy na widza, albo też nie patrzy. W artystycznym traktowaniu tego pieścidełka-kobiety i jej akcesoriów doszedł profesor Czachórski do wirtuozerstwa (…). Przy stoliku wersalskim, krytym perskim dywanem z grą kolorowych arabesek, o szklistym, nieporównanym połysku jedwabiu, na kanapie obitej zmatowanym brokatem, na tle świetnej, jakby dolepionej makaty, siedzi lalusia słodka, zdrowa, dekoltowana, milusia, wysznurowana, panna très distingué, o wielkiej gracji rączek i nóżek, wielkiej kulturze paznokci i bezbrzeżnie bezmyślnym wyrazie twarzy. Akcesoria świetlne, wprost matejkowskie, gra kolorów taka, że oczy trudno oderwać od tego bogactwa barw, przebłysków i załamań światła, od tego powietrza w fałdach dywanu i sukni, od tej puszystości aksamitu, czerwieni azalii, migotania złota, od tej dyskretnej, wyblakłej zieleni makaty” („Kraj”, 1899). Kostium, mający określać osobowość kobiety, bywał nie tylko historyczny i dystyngowany. Mógł także podkreślać zmysłowość, zapewniać o namiętnym temperamencie. Stąd, niczym na balu kostiumowym, tyle w malarstwie najbardziej banalnych symboli zmysłowej kobiecości: Cyganek, Arabek, Hiszpanek, odalisek. Zwykle właśnie w stroju wschodnim wyobrażano Salome, wszechobecne w sztuce fin de siècle’u uosobienie uwodzicielskiej i niszczycielskiej zarazem siły kobiety, arcywzór wszystkich kobiet fatalnych. Postać kobieca mogła wreszcie, zgodnie z odwieczną tradycją, być personifikacją. Znowu, wyobrażenia te odwołują się zwykle do najbardziej banalnych, zakorzenionych w języku quasi-poetyckich skojarzeń. Kobiety to oczywiście Zorze, Jutrzenki, Poranki, Wiosny, Lata, Jesienie – wiośniane, rozkwitłe, dojrzałe… Poszukiwano także bardziej wyszukanych transformacji i wcieleń. Kobieta-deszcz, kobieta-ważka – to obrazy Wilhelma Kotarbińskiego. Obie postaci równie zjawiskowe, zwiewne, zawieszone w powietrzu nad wodami, jedna grająca na strunach deszczu, druga – unoszona na wątłych owadzich skrzydłach. W sztuce Kotarbińskiego, który pozostawił wiele podobnych obrazów odznaczających się „eteryczną sentymentalnością”, widziano „dar kolorysty i marzyciela”. „Z każdego rysunku wieje wytworność, delikatność i głęboki, szopenowski, polski smutek” – pisano. W istocie jednak wyobrażenia te są nie tyle polskie czy szopenowskie, ile są przejawem powszechnej mody na bezcielesne anielice, blade, o przepastnych oczach i długich włosach. Owe zalecające się „poetycznością” zjawy skutecznie zdominowały ideał kobiecości w sztuce przełomu wieków, sztuce, którą określić można jako umasowioną i popularną odmianę symbolizmu. I wreszcie – „wieczna kobieta”. Julia i Romeo, czy – bardziej swojsko – Zosia i Tadeusz. Rywalizuje o względy ukochanego, przyjmuje lub wysyła Przesłanie miłości. Tak właśnie zatytułowany jest obraz Wojciecha Gersona przedstawiający blond dziewoję z gołąbkiem. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Malowano takich dziesiątki, setki. Lecz właśnie dlatego to wyobrażenie, nieświadomie zapewne utrzymane w konwencji dziewiętnastowiecznej fotografii, wraz z nieodłącznymi elementami wyposażenia atelier, jak malowane parkowe tło i ławeczka pozwalająca wystudiować pozę modelki, zdaje się idealnie wcielać marzenie o słodkiej i dziewczęcej, ponętnej i niewinnej, ślącej miłosne przesłanie kobiecości. „W malarstwie polskim bardzo mało zajmowano się ciałem kobiety, co zdaniem niektórych mistrzów jest najwyższym szczytem sztuki malarskiej” – pisano w „Wędrowcu” przy okazji twórczości Żmurki. Tak jak przekonanie o braku zainteresowania polskich malarzy dla postaci kobiecej, tak i to jest tylko częściowo prawdziwe. Oczywiście, w malarstwie, które miało być „narodowe”, „swojskie”, które obarczone było a to wzniosłym posłannictwem, a to powinnościami dydaktycznymi, trudno o miejsce dla kobiecego aktu. Ale to nie znaczy, że ich nie malowano. Malowano, choćby z tego najbardziej trywialnego względu, że na obrazy takie był zawsze popyt. Rzecz jasna, mniej jest w polskim malarstwie nagości, niż na przykład w sztuce francuskiej tego czasu, lecz nie jest to tylko skutkiem odmiennej sytuacji malarstwa czy też pruderii. Zaważył tu także brak tradycji akademickiej, której istotną częścią była sztuka idealizowanego aktu, stosunkowo słaba popularność tematyki mitologicznej, która dostarczała ówczesnym malarzom aktów niezliczonych pretekstów tematycznych – wszystkich owych rodzących się Wenus, kąpiących się Dian, uśpionych nimf. Akt bowiem długo musiał legitymować się „tematem”. A więc, na przykład: Ewa. Za swój obraz Ewa Pantaleon Szyndler otrzymał „honorową wzmiankę” na Wystawie Powszechnej w Paryżu w 1889 toku. Natomiast w Warszawie „obraz dla zbytniej śmiałości swej wywołał w swoim czasie burzę w szklance wody” („Kraj”, 1905). Oceny były skrajnie odmienne. Zdaniem „Kłosów” (1890) Szyndler przedstawił „Ewę, pojętą nie jako ciało, nie realnie, nie materialnie, ale z głębokim poczuciem prawdziwego idealizmu, unoszącego się ponad materią i światem. Jest to wcielenie idealnego piękna, spoglądającego na świat materialny spojrzeniem pełnem trwogi, zachwytu i głębi (…)”. Na co trzeźwo odpowiadano w „Biesiadzie Literackiej”: „jest to Ewa buduarowa, dziewczyna współczesna (moderne), której ciało jest dobrze modelowane, nogi tylko i stopy są za małe nawet na tak wydelikaconą istotę, która wcale nie przypomina naszej pra-matki”. Akt nobilitowany był przez temat lub też tytuł. Zuzanna i starcy, Una donna, Czarne warkocze – takimi tytułami przysłonięte są obnażone biusty pędzla Żmurki. Bujny akt, który wyszedł spod pędzla zacnego Gersona nazwany został Odpoczynek (nb. popularność tego obrazu była olbrzymia i długotrwała, jeszcze w 1925 toku premią Towarzystwa Zachęty była jego jednobarwna reprodukcja). Nawet w nowoczesnej, impresjonistycznej tonacji barwnej utrzymany, typowy pracowniany akt Władysława Podkowińskiego nosi tytuł Konwalia, co oczywiście tyleż odnosi się do kwiatu trzymanego w ręku przez dziewczynę, co do niej samej. Jeden tylko obraz przedstawiający nagą kobietę stał się przedmiotem prawdziwego skandalu, a był nim Szał uniesień Władysława Podkowińskiego. Obraz został wystawiony w Salonie Towarzystwa Zachęty w 1894 toku, kiedy to, jak pisał Henryk Piątkowski „(…) zaczęły się ukazywać wielkie, zagadkowe kompozycje, tak duchem z nich wiejącem jako też zupełnie dowolnem, fantazyjnem wykonaniem, mające wiele wspólności z dziełami chorobliwego dekadentyzmu niektórych francuskich malarzy”. Musiały być one jednak ekscytujące dla publiczności, skoro Szał w ciągu 5 tygodni ściągnął 12 tysięcy widzów, a opieszałym przypominano, że obraz wkrótce ma zostać wysłany na Salon paryski i z jego zobaczeniem należy się pospieszyć. Pokaz Szału przyniósł też wyjątkowo liczne uwagi krytyczne, z których można by złożyć antologię młodopolskiego piśmiennictwa o sztuce. Chwalono, zachwycano się – choć z różnych powodów. Stary Gerson uważał, że: „Na końcu nareszcie tego wyłamania się z pęt wibryzmu [tj. impresjonizmu] stoi zupełnie już szczere i po prostu wymalowane ciało niewieście w obrazie Szału” („Kurier Warszawski”, 1895). Przeważała jednak płomienna egzaltacja, której najlepszym przykładem jest recenzja Kazimierza Tetmajera wyrażającego swój zachwyt w imieniu młodych artystów pędzla i pióra: „(…) Na rozhukanym olbrzymim koniu, na jakiejś apokaliptycznej bestii rzuconej w chaos, w zamęt wichrzących się tumanów chmur i mgławic na wpół leży naga kobieta oplótłszy koniowi kark ramionami, tuląc się doń twarzą, piersią, korpusem, cisnąc mu konwulsyjnie boki nogami. Biegun powietrzny w szalonym pędzie rwący kopytami przestrzeń, tak, zda się spod kopyt nie iskry, ale błyskawice wytrysną, szalony rumak godny na grzbiecie na bajeczne boje olbrzymie Króla Ducha nieść widmo, wiszący nad otchłanią rozkiełznanych odmętów niesie tą nagą kobietę w dal, w głąb, w bezkres – bezkres pożądań – w bezkres żądz zmysłowych. Ona płonie – ten rumak szalony to szaleństwo jej pragnień, wulkan jej namiętności lawą zionący i wichrem płomieni, to szał jej krwi, jej wyobraźni, jej ciała” („Kurier Codzienny”, 1894). Znacznie bardziej opanowany Henryk Piątkowski zauważał, że choć Podkowiński „popełnia niemożebne błędy tak w konstrukcji bohaterów swej akcji, jako też w szczegółach”, to „jednak obraz zwyciężał intensywnością dramatycznego nastroju” (Album Władysława Podkowińskiego, 1896). Znaleźli się i zgorszeni: „Czyż można sobie wyobrazić zmysłowość w bardziej nagiej, bardziej poziomej, jeszcze potworniejszej formie? Jeśli widok bachanalii i podobnych utworów obrzydzeniem i zgrozą wykształconego człowieka przejmuje, to cóż powiedzieć o tym wcieleniu zmysłowego związku zwierzęcia z człowiekiem w imię tylko jedności żądz i pokrewieństwa szału (…). Trzeba więc być pozbawionym nabytków ludzkiej kultury, nie znać wyższych nad fizjologiczne potrzeby życia, wybujałym indywidualizmem tłumić dążenia społeczne, trzeba życiem roślinnym zaćmić światło myśli, w dzikich żądz otchłani zatopić wyższą ludzkość jednoczące uczucia, żeby w odartym z ducha człowieku widzieć współbrata i poczuwać się z nim do solidarności” (S. Karpowicz Nowy objaw zwyrodnienia sztuki oraz istotne jej zadania, „Ateneum”, 1894). Podobne głosy mogły jednak tylko rozpalić jeszcze sensacyjną atmosferę wokół obrazu. I wtedy stało się. Sprawozdawca rubryki Z tygodnia na tydzień w „Tygodniku Ilustrowanym” notował wstrząśnięty: „Za obraz ten dawano podobno 5000 rs artyście, ale artysta pogardził tysiącami i zeszłego poniedziałku własną ręką pokrajał na strzępy swoje dzieło pomimo tego, że się podobało publiczności, że przy zarzutach czynionych krytyka oddała mu należne uznanie, jako pracy świadczącej o niezaprzeczonym talencie, że się znalazł amator, który ten obraz chciał kupić. Ani w szale, ani w uniesieniu, ale w spokoju twórca Szału uniesień wszedł na drabinę i na wystawie dzieło swe zniszczył z pobudek w gruncie rzeczy b. szlachetnych”. Niszczenie dzieł przez artystów to jeden z najbardziej trwałych wątków biografistyki artystycznej, dramatyczny element czarnej legendy artysty. W sztuce polskiej tamtego czasu nie był to jedyny taki wypadek (innym było zniszczenie przez rzeźbiarza Antoniego Kurzawę jego projektu na pomnik Mickiewicza). Wszakże czyn Podkowińskiego, bardzo typowy dla fin de siècle’u, jak to wtedy określano, wywołał w sferach artystyczno-dziennikarskich wrzawę, jaka nie była nigdy udziałem żadnego obrazu. Spekulowano przede wszystkim, co do pobudek, jakimi kierował się artysta: czy było to niezadowolenie z dzieła, czy chęć rzucenia go pod nogi ukochanej, czy wreszcie reklamiarstwo. Chodziły też plotki, że w kobiecie z Szału poznano pewną znaną damę i Podkowiński zniszczył obraz pod groźbą skandalu. Niezależnie od powodów, spektakularny gest artysty w połączeniu z erotycznym charakterem Szału stworzyły wokół obrazu jedyną w swoim rodzaju aurę. Ona to powoduje, że po dziś dzień wybucha co jakiś czas spór między tymi, którzy widzą w dziele Podkowińskiego półpornograficzny superkicz, a tymi, którzy skłonni są uznać je za znaczące dzieło polskiego symbolizmu. Obraz zresztą został rychło restaurowany, jako że nie był całkowicie zniszczony. „Artyście zabrakło sił, zdążył tylko pociąć olbrzymie płótno i wyczerpany uciekł pospiesznie z miejsca ofiary” („Kraj”, 1895). Szał uniesień „zmartwychwstały, a właściwie z martwych podniesiony”, nabył ostatecznie w toku 1901 najwybitniejszy ówczesny polski kolekcjoner i znawca – Feliks Jasieński-Manggha, by w toku 1904 przekazać go Muzeum Narodowemu w Krakowie. Niektórzy artyści „owiani duchem chorobliwego dekadentyzmu” pozostawiali czasami ekscentryczne dzieła, którym nie dane było zaznać sławy Szału. Przykładem jest tryptyk Zygmunta Badowskiego Cud, objaśniony równie osobliwym jak obrazy tekstem poetyckim: „Był Pan i była Pani / On piękny, ona też / Pan wzlata ku gwiazdom / Myślami jasnemi / A Pani sprzyjała pokusom tej ziemi (…) Jej duszy Chryste strzeż! I zdradą splamiwszy mu imię rycerskie / W officium go skarży o błędy kacerskie… / On przeczy, więc wyrok tej treści sąd dał: / Niewiasto, łuk weźmiesz i siedem weź strzał! / On stanął, sądu Bożego spokojem / Dokoła w milczeniu spogląda lud rojem / Zła pani strzał siedem w małżonka / pierś miota / A oto miast cudów aureola złota / Cud! Rycerz niewinny! / Zgorszony tłum woła / Zdrajczyni poznawszy, że ujść już nie zdoła / Do stopy małżonka o pomoc się skłania / Szlachetna dłoń Pana / niewierną osłania / Był Pan – lecz już bez Pani / Samotny jego próg… / Górnie się wznosi do gwiazd / Pana twarz blada / Pani gdzieś w grzechu czeluści upada (…) Niech winy sądzi Bóg!” Wybraną krainą erotycznych fantazji był w sztuce XIX wieku Orient. Tam ówczesna wyobraźnia roiła swe sztuczne raje. Wielu polskich malarzy podejmowało tematykę orientalną, wielu zresztą znało Wschód, niektórzy, jak Stanisław Chlebowski, zrobiło tam swoiste kariery. Polskie orientalia to zresztą nie tylko haremy czy odaliski, ale też pyszne arabskie konie, pustynne polowania i pościgi, egzotyka typów ludzkich i krajobrazu. Jednak najbardziej znanym obrazem „wschodnim” pozostało Z rozkazu padyszacha Żmurki. „Z przyjemnością patrzymy na obraz Żmurki Z rozkazu padyszacha – pisano w „Kłosach” (1888) – Zastrzegam się przeciwko domysłom ironicznym i twierdzę stanowczo, że na ten obraz popatrzeć warto. Oryginalnie to pojęta scena orientalnego barbarzyństwa. W dali widać mroki komnat serajowych, rozświecone tylko wiszącą lampą, a na przedzie leży trup faworyty, uduszony z rozkazu tego, który ma tu prawo uśmiercać jednym słowem (…). Rzecz to pomyślana oryginalnie, a przedstawiona z plastyką, w niektórych szczegółach zasługującą na zupełne uznanie. Obraz ten, jak mi się zdaje, dowodem jest, że Żmurko porzuca swe dowolne fantazjowanie kolorystowskie, starając się o plastykę i wykończenie, które jedynie tylko może nadać dziełom pędzla trwałość nieprzemijającą w oczach miłośników, co się nie dają olśnić migotliwym efektem”. Trudno o bardziej dobitnie wyrażone przekonanie do starannego, akademickiego fini – gładkiego wykończenia obrazu. Wiemy, że przyszłość malarstwa należała do „fantazjowania kolorystowskiego”, ale i w nowej kolorystyce, technice i fakturze długo jeszcze snuto serajowo-bajkowe fantazje. Cytowany wyżej autor prawi o plastyce i wykończeniu obrazu Żmurki, aby „zastrzec się przeciwko domysłom ironicznym”. W istocie, jest coś niepokojącego w kryptosadystycznym dziewiętnastowiecznym upodobaniu do przedstawiania umęczonych ciał kobiecych. Uduszona odaliska Żmurki, omdlała ofiara Potopu Merwarta, czy – tu przykład bardzo znany – Dirce chrześcijańska Siemiradzkiego – wszystkie te, skądinąd bardzo różne obrazy, wiąże ten sam motyw. Dirce, obraz późny, ukończony w 1897 toku, objechał wiele miast europejskich, budząc co prawda zastrzeżenia krytyki, ale wszędzie ciesząc się niezmiennym zainteresowaniem publiczności. Dopiero wystawienie jego reprodukcji w witrynie lwowskiego fotografa zaniepokoiło miejscowego komisarza policji, który dojrzał w niej niebezpieczeństwo dla moralności publicznej. Jeśli te szczególne cechy malarstwa dziewiętnastowiecznego przypisać jego funkcji kompensacyjnej, to trzeba przyznać, że zaspokajało ono nie tylko skrywane niedobre instynkty, lecz także tęsknotę za idylliczną krainą wiecznej szczęśliwości. „Tłem jasnej strony obrazu, na której znajduje się tańcząca dziewczyna, jest cudny, pełen powietrza, dali i błękitu krajobraz morski. Za tarasem widać szmaragdową zatokę i skaliste wzgórza zamykające łagodnym obrębem jej brzegi. Wzgórza te, pełne odcieni różowych, przysłonięte są jednak i jakby roztopione w dali pełnej lazuru. Tylko ten, kto własnymi oczami patrzył na okolice Rzymu lub na Zatokę Neapolitańską – zdoła zrozumieć, ile prawdy i duszy jest w tym krajobrazie, w tych błękitach, w tym zlewaniu się barw różanych z niebieskimi i w tej przezroczystości oddalenia” – tak Henryk Sienkiewicz zachwycał się obrazem Siemiradzkiego Taniec wśród mieczów. Lecz owe szmaragdowe zatoki, dale pełne lazuru, te błękity i róże niezmiennie tworzą tło antycznych sielanek Siemiradzkiego. Wśród złocistych plam słońca i zielonego cienia rzucanego przez platany trwa wieczna mitologiczna pantomima, naga zwycięska Wenus podnosi w tryumfie otrzymane od Parysa jabłko, dziewczęta tańczą i sypią kwiaty, patrycjusze oddają się Petroniuszowemu sybarytyzmowi, z zacienionych fontann sączy się kryształowo czysta woda, a młode rzymianki bawią się niewinnie jak dzieci. Mit śródziemnomorski, towarzyszący europejskiej kulturze przez stulecia, znalazł w sztuce tego Polaka wykształconego w Petersburgu i tworzącego w Rzymie swe na pewno spłycone i zbanalizowane, ale jakże ponętne wcielenie. Jak już powiedziano na wstępie, celem tego albumu jest zaledwie przypomnienie obrazów, które wciąż mogą cieszyć oko. Może więc w miejsce zakończenia tylko jeszcze jedna wypowiedź krytyka, tym razem z lat, kiedy prezentowane tu malarstwo znajdowało się już w głębokiej niełasce: „Każda epoka, każdy ruch społeczny i polityczny pragnie zostawić swój obraz w sztuce. Schyłkowe czasy dworu berlińskiego czy austriackich arcyksiążąt, polowania magnackie, piękne księżniczki i panie z arysto – i plutokracji pokazuje nam malarstwo Wojciecha Kossaka, Fałata, Szańkowskiego, Ajdukiewicza, Styków. To jest w porządku. Można temu malarstwu odmówić wielu wartości malarskich, może nawet wszystkich, jak chcą niektórzy, ale trudno odmówić wewnętrznej harmonii tego malarskiego obrazu epoki z epoką samą”.
Artysta urodził się w 1861 roku w Warszawie. Początkowo studiował chemię w Rydze, następnie kontynuował naukę w Monachium w Akademii Sztuk Pięknych. W swoim malarstwie wykorzystywał motywy marynistyczne, malował sceny rodzajowe, zaś mistrzostwo osiągnął w czystym pejzażu.
Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa: Wystawa "Pejzaż i sceny rodzajowe w malarstwie polskim XIX i XXw." Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa: Wystawa "Pejzaż i sceny rodzajowe w malarstwie polskim XIX i XXw." Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa: Korytarz I piętra
W Polsce sceny narodzin Chrystusa pojawiły się już w średniowieczu. Były to ilustracje do rękopiśmiennych ksiąg liturgicznych. Jednym z najstarszych przykładów sceny Bożego Narodzenia w polskim malarstwie jest gotycki „Poliptyk” Mistrza z Gościszowie i z nieco późniejszego okresu miniatury Stanisława Samostrzelnika.
juliasorek. Realizm-styl w malarstwie polskim drugiej połowy XIX wieku zapoczątkowany we Francji,szybko został podchwycony na całym kontynęcie.Obrazy realistyczne to głównie sceny rodzajowe z życia prostych ludzi,namalowane przy pomocy uproszczonych środków wyrazu,o spokojnej palecie i kompozycji.
(1846–1874); malarz przełomu romantyzmu i realizmu; malował nieupiększone sceny wojskowe ujęte w rozbudowanych pejzażach (korzystał przy tym z własnych doświadczeń – był uczestnikiem powstania styczniowego), wiejskie sceny rodzajowe, nocne pejzaże (nokturny), a także typowo polskie nizinne pejzaże Mazowsza; jego twórczość wywarła wpływ na malarstwo Młodej Polski (m.in. S Malarstwo w Egipcie było mocno powiązane z reliefem i były to głównie malowidła ścienne, tworzone na zaprawie gipsowej. Najważniejsze sceny i tematyka to: sceny religijne (np. wyobrażenia bóstw, wizerunki faraonów, sąd Ozyrysa), sceny rodzajowe (np. polowanie, życie gospodarskie, życie towarzyskie Egipcjan, postacie zwierząt
Wieczór w Muzeum: Na jarmarku i przed karczmą. Sceny rodzajowe w malarstwie v Varšava! Vstupenky na nadcházející . Muzeum Narodowe w Warszawie, pá 13. 7. 2018 19:30 - 23:59. Novinky, lístky, nejnovější info, stejně jako program a vstupenky na nejlepší akce najdete na GoOut.